Po tych wszystkich podsumowaniach wreszcie przyszedł czas na kawałek innego tekstu (słowo “czas” jest tutaj kluczowe, choć “chęci” wydaje się jego nie mniej ważnym pomagierem). Zabierałam się za niego stanowczo zbyt długo, żeby nie mieć paskudnych wyrzutów sumienia. Niby tyle dobrego, że wciąż nie ukazał się drugi tom, ale… no wiecie, nie wypada. Tym bardziej, że jest to coś, na co z niesamowitą niecierpliwością czekałam w ubiegłym roku.
Ale wróćmy do meritum.
Są takie mangi, o których się nie zapomina, ale są też takie, za którymi szczerze się tęskni… i takim tytułem z drugiej kategorii jest dla mnie Pandora Hearts autorstwa Mochizuki Jun. Autorka potrafiła stworzyć interesującą, wartką, wielowątkową opowieść, oprawioną w śliczną szatę graficzną. W Pandorze nie istniało pojęcie plot armoru, co chyba stanowiło największą zaletę fabuły, nieprzewidywalnej i obfitej w śmierć ukochanych postaci. Słowem – tytuł dla wielu stał się pewnym wzorem tego, jak dobra manga wyglądać powinna. No a jak na tym tle zapowiada się Księga Vanitasa? Czy steampunkowy Paryż okupowany przez wampiry dorówna quasi-angielskiemu klimatowi przeróbki Alicji w Krainie Czarów? Czytnijmy sobie pierwszy tom!
