Dziś będzie temat bardzo na topie, a mianowicie wcisnę kij w mrowisko zwane Bleachem. Jeśli dane wam było czytać mangę lub, o zgrozo, wciąż ją czytacie, to super, wiecie doskonale, czym pachnie, a trzeba zaznaczyć, że nie wonieje pomarańczą i kokosem. A jeśli nie czytaliście, to tym lepiej dla was, bo nie popełniacie tego samego błędu co 119958 ludzi (statystyka z MALa). Po co jednak ruszam tego trupka, teraz, kiedy do końca pozostało PODOBNO zalewie kilka rozdziałów i będzie można zacząć tańczyć na stypie mangi? Otóż zainspirowana komentarzem M.W. i próbą wyjaśnienia Daryi, o co tam w ogóle ostatnio słychać w fabule, stwierdziłam, że ciężko to w sumie opisać słowami. Więc… czemu nie utrudnić sobie życia i nie spróbować wysilić się na krótką notkę? Kolejnej okazji może już nie być.
Nie ma oczywiście możliwości, żebym opowiedziała o wszystkim co złe w Bleachu, bo do ogarnięcia tej kuwety przydałaby się koparka wielkości Koloseum. Szkoda mi na to swojej głowy i waszych nerwów. Przedstawię wam jednak dobitne top5 najgorszych pomysłów, na które wpadł Tite Kubo przy okazji tworzenia ostatniego, finałowego arcu tej niekończącej się telenoweli. Jeśli dalej będziecie sądzić, że w Bleachem jest wszystko w porządku, to własnoręcznie wydziergam z włóczki Order Prawdziwego Optymisty i poproszę burmistrza Zimnej Wódki*, aby go wręczył z wszelkimi honorami.
