Nowy rok, nowi my! No, prawie.… Na razie jeszcze nie zapominamy o roku 2018. A nawet dokładniej, o ostatnim sezonie tego roku – pięknej jesieni. I mówię tutaj dosłownie: sezon anime był znakomity, co po przeciętnych lecie i wiośnie, stanowiło niezwykle miłą odmianą. Tylko post z podsumowaniem pisało się trudno. Bo jak tu wybrać jak, wartych wyróżnienia serii jest tak dużo? Na szczęście obyło się bez ofiar, na rozminy przeznaczyliśmy cały ostatni wieczór 2018 roku, a post macie tutaj, piękny i błyszczący. Zapraszamy do naszego przeglądu w jesieni anime!

Najlepsza seria: Akcja
Golden Kamuy 2
Golden Kamuy to znakomita historia. O tym wiadomo było już od pierwszego sezonu opowieści o poszukiwaczach skarbu z Hokkaido początku XX wieku. Z intrygującym pomysłem, świetnym gronem postaci, niewybrednym humorem oraz niezwykle ciekawym settingiem (z przemyconych ciekawostkek o Ajnusach możnaby niejedno wypracowanko stworzyć) to anime powinno być hitem. Rozumiem jednak czemu nim nie jest. Na pewno dość świeże studio jakim jest Geno Studio nie podołało adaptacji znakomitemu pierwowzorowi (tyle osób zraziło się do serii po CG niedźwiedziach…). Jest to też historia trochę bardziej ambitna niż zwykłe anime, z dorosłymi postaciami i wątkami typowymi raczej dla serialu aktorskiego niż animacji. Tak, czy inaczej Golden Kamuy wciąga tym bardziej im dalej toczy się historia – a sezon drugi pozwala intrydze w pełni rozwinąć skrzydła.
Właśnie, intryga. Z pozoru wszyscy mają ten sam cel: znaleźć zagubione złoto Ajnusów. W praktyce oznacza to najpierw odszukanie drogi do skarbu. W tym sezonie finał skupia się na wydobycie pewnego osadzonego z więzienia (osadzonego, który ma lub nie ma bardzo bliską relację z Asirpą, główną bohaterką). I powiem wam tak – równie wciągającego finału nie widziałam już od wieków, licząc w tym filmy i seriale nieanimowane. Co kilka minut zostajemy zwodzeni, plot twisty same się zapętlają i już naprawdę nie wiadomo, kto kogo zdradzi i czy wszyscy wyjdą z tego żywi. Wybitne są postacie i ich motywacje, od miłości, poprzez chęć władzy do zwykłej pokusy wzbogacenia się. Porucznik Tsurumi wyrasta na jednego z moich ulubionych antagonistów w ogóle, idealnie balansując na granicy szaleńca i genialnego manipulatora. W dodatku bohaterowie tacy jak Ogata czy Tanigaki, dzięki poświęceniu im wcześniej osobnych odcinków retrosowych, stają się nie mniej ważni dla widza niż główny duet. Właśnie, Asirpa i Sugimoto. Ich relacja nie zmieniła się bardzo od pierwszego sezonu, ale oboje dorośli jako postacie oraz mieli okazję jeszcze raz przemyśleć swoje motywacje.
I w całym tym, poważnym jednak, wyścigu intryg, seria wciąż znajduje miejsce na znakomity humor. Odcinek onsenowy to jeden z moich ulubionych w tym roku (ale hej, jak grupa dorosłych facetów gania nago po lesie robiąc poważny plot, to musi być cudownie), ścigany jedynie przez epizod z afrodyzjakiem (gdzie grupa dorosłych facetów najadła się mięsa wydry i… uprawia sumo. Tak.).
Nie wiem jak jeszcze was błagać, byście dali Golden Kamuy szanse. No prosze was. Jeśli was wciągnie, to wpadniecie na całego. I to cudowne uczucie.
~Darya
# Golden Kamuy nie zwalnia i jak Dar pisze wyżej, zasypuje ogromną ilością akcji w tym sezonie. Szkoda tylko, że nie widać jakiejkolwiek poprawy jeśli chodzi o złe aspekty animacji: do CG niedźwiedzi i ognia dołącza cudowna chmara szarańczy. ~Zedarrr
# To brzmi tak bardzo jak coś dla mnie, że chyba przecierpię tego niedźwiedzia. Ale nie będzie łatwo… ~Siekier

Najlepsza seria: Relaks
Zombieland Saga
Sakura ma wielkie marzenie – zostać popularną idolką. Wydaje się, że legło ono w gruzach, gdy dziewczyna zostaje potrącona przez Dziką Ciężarówkę tuż przed własnym domem i, no… umiera. Na szczęście, los się do niej uśmiecha i 10 lat później zostaje wskrzeszona jako zombie, przez ekscentrycznego menadżera, który postanowił utworzyć z dziewczynek-zombie zespół idolkowy, który ma uratować japońską prefekturę Saga!
Nie spodziewałam się, że ta seria okaże się być tak dobra. No bo to zombie i idolki i ratowanie Sagi… Nie brzmiało to zbyt zachęcająco. Póki nie obejrzałam odcinka, a potem kolejnego i kolejnego, aż całkiem wkręciłam się w losy chyba najbardziej nietypowego zespołu w idolskim świecie. Humor wypada znakomicie. Nie jest wymuszony, część żartów wynika po prostu z bycia żywym trupem, część z…… Seria jednak potrafi uderzyć w seruszko, najbardziej chyba opowieścią o przeszłości Lily, czyli najmłodszej z idolek. Całość przekazana jest dosyć subtelnie, na tyle, że nie załapałam o co chodzi i znajomi musieli mi tłumaczyć, o co tak naprawdę chodziło. Historie pozostałych dziewczyn również są interesujące, skupiają się głównie na tym, jak nasze bohaterki zginęły. O czym w gruncie rzeczy warto sobie czasem przypomnieć, w przerwie między kolejnymi występami i gagami.
A jak już przy występach jesteśmy, część z nich animowana jest ręcznie, część to CGI, na które na szczęście da się patrzeć. Niestety, pod koniec serii widać wyraźny spadek jakości i animacji jak i warstwy graficznej. Najwyraźniej MAPPA miała inne priorytety w tym sezonie (Tak, to na ciebie patrzę, Banana Fish). Ogólnie jednak całość wygląda dobrze, piosenki są całkiem niezłe, wpadają w ucho i aż chce ich się słuchać poza serią.
Zakończenie serii jest w idealnej równowadze między zamkniętą historią a taką przygotowaną na kolejny sezon. Wszystkie ważniejsze wątki są zakończone i wyjaśnione, ale wciąż jest kilka rzeczy, które można spokojnie pociągnąć dalej. No i trzeba przecież w końcu uratować Sagę. Polecam więc zerknąć na tę serię każdemu, kto lubi komedie, przy których można się nie tylko pośmiać, ale i wzruszyć.
~Shizuru
# Opowieść o zombie-idolkach mimo znacznego zwalniania tempa w miarę oglądania warta jest zobaczenia, chociażby dla cudownej postaci Pana Producenta. ~Zedarrr
# Mój headcannon to: ktoś w MAPPA ma znajomego w Sadze, akurat pili z Miyano Mamoru i stwierdzili, że zrobią specjalnie dla niego serię, żeby odreagował po graniu Okabe w Steins;Gate 0. Tak musiało być! A efekt jest cudowny. ~Siekier
# Ostatnio w wywiadzie producent Mappy, pan Otsuka, przyznał, że Saga nie była przypadkowa i fakt, że Yuri!! on Ice też jest osadzone w tej prefekturze miało na to wpływ, między innymi. Pamiętajcie też, że YoI i Zombieland to jedno uniwersum. Mappa Saga Anime Uniwersum. Potwierdzone info. ~Darya

Najlepsza seria: Ambitna
Banana Fish
Och. Ojejku. Rybka. AGHRASDFDGGHHJ.
Mówi się, że jeśli dzieło kultury wzbudza w człowieku emocje, jakiekolwiek, to dobrze spełniło swoją rolę. W takim razie Banana Fish, powinno być serią roku, bo spektrum uczuć, jakie tutaj przeżyłam nie zdarzyło mi się chyba nigdzie więcej. Część z nich była zamierzona przez twórców: smutność, żal, cierpienie, rozczuelnie, jeszcze trochę cierpienia, złość, smutek bezdenny, ból egzystencjonalny. Inne spowodowały problemy adaptacji, powodując momentami frustracje czy znudzenie pewną powtarzalnością (w około ¾ opowieści). Niezmienne pozostaje, że coś w tej historii jest. I to coś sprawia, że ja i całkiem spory fandom żył adaptacją tej klasycznej mangi z lat 80. przez ostatnie miesiące i cierpi do teraz (ach te zakończenie i spowodowane nim dyskusje… Ale to temat na bardziej spoilerową rozmowę).
Dlaczego chcę wyróżnić Rybkę akurat w kategorii serii ambitnej? Przez poruszane tu tematy. Sednem historii jest pojawienie się w Nowym Jorku narkotyku (tytułowego Banana Fish) oraz intryga związana wokół szefa miejscowej mafii, Dino, oraz jego “podopiecznego”: Asha. Właśnie tego niezwykle utalentowanego młodego człowieka, o bardzo trudnej przeszłości, spotyka Eiji, Japończyk przybyły do USA leczyć się po własnych problemach, związanych z przerwaniem kariery sportowej. Co czyni Banana Fish tak poruszającym dziełem, nie są jednak sceny akcji w trakcie starć gangów. Anime poważnie podchodzi do tematu pedofilii, nie tylko piętnując sprawców, ale i przedstawiając niezwykle ciekawy (i bardzo bolesny) portret ofiary tych działań. Ogólnie, seria postaciami stoi. Choć pacing adaptacji cierpi przez potrzebę streszczenia 19 tomów mangi w 24 odcinki, pani reżyser Utsumi podjęła istotną decyzję o skupieniu się na relacji głównych bohaterów. I to bez dwóch zdań najlepsza część tej historii. Owszem, seria ma wady i tonę zmarnowanego potencjału. Ale kurczę, zaangażowałam się emocjonalnie jak w żadno inne anime ostatni czasy. A o to chyba nam chodzi w tym wszystkim, nie?
~Darya
A teraz niespodzianka! Jako, ten sezon był tak dobry jaki był zdecydowaliśmy się wyłonić aż DWIE najlepsze serie sezonu!

Najlepsza seria sezonu oraz Najlepsza seria: audio/animacja
Irozuku Sekai no Ashita kara
Irozuku jako seria w żaden sposób nie zawodzi, a powiedziałbym nawet, że w miarę oglądania podobało mi się coraz bardziej. Początkowo fabuła wydaje się zagmatwana, głównie ze względu na wyglądający straszliwie niepotrzebnie wątek podróży w czasie, ale w miarę poznawania bohaterów oraz oglądania ich wzajemnych interakcji, całość staje się naprawdę niezwykle przyjemna w oglądaniu.
Skupiając się na chwilę na postaciach i relacjach: dostajemy tutaj historię jednej samotnej i pozbawionej radości Hitomi która poprzez członkostwo w klubie Fotograficzno-Artystyczno-Magicznym (te dwa ostatnie miały za mało chętnych aby istnieć osobno) ponownie odkrywa, że życie jest całkiem spoko (kto by pomyślał), oraz powoli uczy wyrażać siebie poprzez fotografię oraz magię, której do tej pory nienawidziła. Cudowne jest też to, że wszyscy bohaterowie są naprawdę dobrymi znajomymi dla siebie nawzajem, wiadomo zawsze zdarzają się jakieś sprzeczki i problemy, ale rozmawiają o nich i starają się je rozwiązywać, zamiast wywoływać konflikty. Wisienką na torcie jest charakter głównego pairingu serii, który nie jest aż taki standardowy, jako że ta relacja dwóch osób zajmujących się w jakiś sposób sztuką stoi na wzajemnej inspiracji i motywacji do dalszego tworzenia.
A co z grafiką, która jest głównym elementem przyciągającym początkowo uwagę? Całość animacji jest przepiękna i pozostaje taka przez całe trzynaście odcinków. Plus dostajemy takie przyjemne zabiegi jak okazyjne pokazywanie świata z perspektywy osoby niewidzącej kolorów, podkreślające odosobnienie naszej głównej bohaterki, ale także zabawę nieco innym rodzajem animacji przy scenach gdy bohaterowie podróżują po rysunkach dzięki magii (projekt klubu na festiwal).
Serię należy również pochwalić za całkiem stanowcze zakończenie, bez otwartych wątków czy pozostawiania sobie miejsca na kolejne sezony, mimo tego, że jest to szkolny slice of life. A i uwierzcie mi, wątek podróży w czasie nie jest tak niepotrzebny jak się początkowo wydaje i staje się bardzo istotny pod koniec całej fabuły, ale tu już nie wchodzę w szczegóły, to anime trzeba po prostu zobaczyć, chociażby nawet dla samej kreski.
~Zedarrr
# Moja największa hańba to fakt, że wciąż tego nie zacząłem, a obejrzałem TYLKO 4. odcinek i bardzo mi się podobał. Muszę przemyśleć swoje życie. ~Siekier
# Mam podobnie, tylko mi się podobał tak po prostu. Ale skoro połowa Lemura tak zachwala, to trzeba będzie obejrzeć. ~Shizuru
# JEJKU, JAKA TA SERIA JEST PIĘKNA. Już pomijając fakt, że mam ogromną słabość do historii “leczymy depresję ludźmi i hobby”, to rzadko widać anime tak dobrze integrującą grafikę z tematyką. Choć obejrzałam serię dopiero po wyjściu całości, rozumiem teraz spojrzenia pogardy, jakie Zedarrr na nas rzucał, bo nie oglądaliśmy Irozuku na bieżąco. Teraz ja też je rzucam na Shizu i Siekiera. ~Darya

Najlepsza seria sezonu
Seishun Buta Yarou wa Bunny Girl Senpai no Yume wo Minai
Seishun Buta Yarou wa Bunny Girl Senpai no Yume wo Minai to takie trochę Monogatari, ale z mniej przerysowanymi elementami supernaturalnymi.
Dobra, powyższe zdanie sprawia, iż jestem pewien, że Zedarrr mnie zabije, więc mogę przejść do tego, to wyróżnia Królicze Opowieści od serii, z którymi jest porównywany. Przede wszystkim to, że tytuł ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Główna bohaterka tytułowy strój nosi głównie tylko w pierwszym odcinku, a nazywanie Sakuty „świnią” (jak pragnę zdrowia, tego się nie da sensownie przetłumaczyć) nie bardzo ma sens. Owszem, rzuca często zboczonymi tekstami, ale mam wrażenie, że per „świnia” zwracają się do niego głównie w zapowiedziach następnego odcinka (taki mały „title drop”). Cały tytuł to jeden wielki clickbait.
Całe szczęście, że za tą przynętą czai się porządny kawałek wędki (tak, wiem, to nie ma sensu). Jestem przekonany, że nawet gdyby usunąć cały wątek „syndromu dojrzewania”, to i tak z przyjemnością słuchałbym rozmów Sakuty prowadzonych z resztą postaci, a szczególnie z jego wybranką, TĄ Mai Sakurajimą. Dialogi są tutaj bezbłędne, a przy okazji bardzo nieprzewidywalne – ostatni raz uśmiałem się tak przy Konosubie, a to spory komplement (nie liczę Tensei shitara z tego sezonu, z którym Seishun Buta dzieli ten zaszczyt).
Ale czymże byłaby komedia bez odrobiny dramatu wyciskającego z naszych oczu strumienie łez (chlip…)? Autor Króliczka, Kamoshida Hajime, bardzo sprawnie wykorzystuje paranormalny „syndrom dojrzewania” poruszając tematy niezwykle wręcz bliskie każdemu kto… dorastał. Problemy z odnajdywaniem się w sytuacjach społecznych, problemy rodzinne, problemy z samym sobą – niewątpliwie znajdziecie tu coś dla siebie (chlip…)! A to, jak syndrom został wykorzystany w wątku Kaede, jest po prostu nie fair w stosunku do moich uczuć. Naprawdę do tej pory podziwiam to, jak można było na coś takiego wpaść.
Tak też szczęśliwie się złożyło, że seria nie musi swoją fabułą nadrabiać niedoróbek technicznych. Animacja stoi na bardzo dobrym poziomie, muzyka wprawia w odpowiedni nastrój wtedy, kiedy trzeba, a designy postaci sprawiają, że odruchowo szukasz strzykawki z insuliną. No i jeszcze TEN OPENING. Niesamowicie dobrze zmontowany, moja osobista tegoroczna czołówka, nawet jeśli nie wpadł mi z początku w ucho.
P.S. Jest też występ idolek BEZ CGI!!! Co wy tu jeszcze robicie? Idźcie oglądać jak świnia nie śni o starszej koleżance w stroju króliczka! (to brzmi gorzej niż się spodziewałem…)
~Siekier
# A ja się cieszę, że nie dałam się zbaitować i sięgnęłam po tę serię pomimo plakatu ją promującego. Myślałam, że będzie to kolejne nudne ecchi, a tu taka miła niespodzianka. ~Shizuru
# Oj tam Monogatari, jeszcze musi być obowiązkowe porównanie do Haruhi Suzumiyi :P Z mojej strony, dodam jeszcze, że choć zapowiadało się na haremówkę, główny bohater ma bardzo wyraźnie dziewczynę z którą chodzi i reszta niewiast jest tam tylko dla ozdoby, a nie robienia sztucznych nadziei dla shipperów. Tak bardzo szanuję. A Futaba best girl. ~Darya

Wyróżnienie jury (Darya)
Yagate Kimi ni Naru
Citrus wprowadził mnie w lekką traumę. “Miłość od pierwszego molestowania” nie jest do końca moim typem opowieści. Zrozumcie więc, że do drugiego w tym roku anime spod znaku “yuri” (a szczerzej: shoujo-ai) podchodziłam z pewnymi obawami. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy odnalazłam w historii licealistek jeden z najbardziej uroczych romansów od lat? I to czystych romansów, właściwie bez żadnych innych ważniejszych wątków pobocznych. Duża w tym zasługa bohaterek. Yuu jest przewspaniałą protagonistką. Jest bardzo przyziemna, ale ani chłodna, ani zamknięta w sobie. Chciałaby może i przeżyć ten wielki romans, opiewany przez literaturę, ale gdy piękna sempajka wyznaje jej uczucia… Nic ją to nie rusza. I nawet jej trochę głupio z tego powodu. Bo sempajka w końcu całkiem sympatyczna, razem są w samorządzie uczniowskim i w ogóle… No, ale w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz.
Już na podcaście miałam problem z zachwalaniem tej serii. Kreska jest ładna, ale nie wybitna, OST ma urocze melodyjki, ale nic co się wyróżnia, fabuła jest prosta… I trochę w tym leży siła całości. To ten spokojny typ historii, gdzie może i wyznanie miłosne pada w pierwszym odcinku, ale odpowiedź… No na nią trzeba poczekać. Na pewno Yagate zadowoli osoby szukającej sensownej reprezentacji LGBT w anime. Nie ma tu molestowań, scen dla samego fanserwisu, a nawet pokazana jest dorosła, kochająca się para kobiet. Główna bohaterka spokojnie mogłaby ujść za osobę aseksualna/aromantyczną, choć akurat nie wierzę, by historia nie rozwinęła w Yuu w końcu uczuć do sempajki.
Seria na pewno przywraca wiarę w gatunek jaki jest romans, będąc jego najczystszym przedstawicielem. Wypełniony sympatycznymi bohaterkami świat jest zapraszający, a momentami i trochę wzruszający, nie popadając przy tym w pesymizm. No, polecam, co tu dużo mówić.
~Darya
# Z jakiegoś powodu przy oglądaniu tej serii jedna rzecz rzuciła mi się strasznie w oko: prawie każde tło przedstawia co najmniej trochę zniszczone pomieszczenie. Naprawdę. Jeśli się przyjrzycie to w większości scen ściany są popękane lub podrapane. Poza tym losowym faktem, bajka bardzo przyjemna i serii zarzucam głównie słabe zakończenie. ~Zedarrr
# To był zaskakująco dobry i dojrzały romans, nie spodziewałam się tego. Ale przyjemnie się czasami miło zaskoczyć. ~Shizuru

Wyróżnienie jury (Siekier)
Goblin Slayer
Ciężko w tym sezonie pisze się o rzeczach średnich, bo niestety (?) ta jesień obrodziła w serie ponadprzeciętnie dobre. Krótko mówiąc, Goblin Slayer takim właśnie średniakiem jest. Może i prezentuje się lepiej niż przeciętne anime, lecz w swoim towarzystwie nie olśniewa niczym wyjątkowym. Zupełnie jak tytułowy bohater w Gildii Poszukiwaczy Przygód.
Wokół Zabójcy Goblinów od samego początku krążyła mieszanka hajpu i kontrowersji – do tego odniosłem się już w notce rozpoczynającej sezon, dlatego przejdę od razu do jego wad i zalet. I zacznę od tych pierwszych. Fabuła idzie do przodu niczym Goblin Slayer w swojej szpetnej CG animacji chodu (bardzo powoli). Nie sprawiło to, że przestałem oglądać, tak jak i sceny, w których nasz bohater się porusza, nie sprawiły, że odwracałem wzrok, jednak można było zrobić to o wiele lepiej. Być może studio nie chciało wybiec za daleko z historią? Cóż, patrząc na fabułę oryginału, niestety nie jest to dzieło, do którego pasuje powolny rozwój wydarzeń. Koniec końców sprawia to, że po obejrzeniu 12 odcinków mamy wrażenie, że… niewiele się zdarzyło. I zgadnijcie co – to prawda!
Nie, żeby owe epizody były jakoś szczególnie złe (no, może poza recapem, który był nam tak potrzebny, jak miecz dwuręczny w jaskini). Historia nie jest w żadnym razie głęboka, mi jednak bardzo przyjemnie słuchało się dialogów naszej drużyny. Reakcje towarzyszy Zabójcy Goblinów na jego „wybryki” i niestandardowe zachowanie to zresztą jedna z głównych zalet tego anime. Słucha się tego jak typowej przygody D&D, gdzie do grupki weteranów dołączył gracz, który ma jedno zadanie – jak najbardziej zepsuć grę. To plus przaśne dowcipy rzucane przez dogadujące sobie nawzajem postaci drugoplanowe sprawiły, że nieraz zaśmiałem się pod nosem. Tak, dobrze słyszeliście – Goblin Slayer to całkiem niezła komedia. Nie wpadlibyście na to po pierwszym odcinku, co?
Pomijając fabułę, należy oddać hołd całej ekipie pracującej nad scenami akcji. Muzyka jest odpowiednio podniosła i dynamiczna, animacja widowiskowa, a reżyser nieraz sprawia cuda bardzo dobrze dobranymi ujęciami. Aż żal serce ściska, że cała reszta nie jest tak dopracowana. Tak niestety otrzymaliśmy coś w stylu całkiem porządnego filmu klasy B, na który można pójść do kina, by pochrupać popcorn, pośmiać się i nacieszyć oczy widowiskowymi scenami. Kina studyjne – wasz ruch! (tak na serio, to nie, nie róbcie tego)
~Siekier
# Pewne momenty sprawiały, że miałem nadzieję, że z tego coś wyjdzie, inne powodowały, że miałem ochotę zostawić całość i nie wracać. Jednak Goblin Slayer ma jedną ogromną zaletę – soundtrack robiony częściowo przez Mili – jeden z moich najulubieńszych zespołów (Within <3). ~Zedarrr
# Tru, jeśli chodzi o Mili, to chyba przede wszystkim opening bardzo mile mnie zaskoczył. ~Siekier
# Mam lekką satysfakcję, że po tym pierwszym odcinku seria okazała się raczej nudna i hype szybko opadł. Sorki, jedyne gobliny, które chcę oglądać są w Slime :P ~Darya

Wyróżnienie jury (Shizuru)
Tsurune: Kazemai Koukou Kyuudoubu
Minato właśnie rozpoczął pierwszą klasę liceum. Spotyka tam znajome twarze – sąsiada, przyjaciela z podstawówki, rywali z kyudo… Właśnie. Kyudo. Japońska odmiana łucznictwa. Liceum chłopaka ma piękną strzelnicę do tej dyscypliny i po paru latach przerwy postanawia ożywić klub kyudo. Rzecz jasna nasz bohater sport zna i ma z nim głęboki związek emocjonalny. Oczywiście ma też Traumę, która nie pozwala mu z jakiegoś powodu powrócić do zawodów (podpowiedź: padło hasło “martwa matka”). Ale przecież wiemy jak te historie się rozgrywają… Strzały jeszcze polecą do celu.
Trochę ciężko opisywać serię na zakończenie, która jeszcze się nie skończyła (w obecnej chwili zostały 3 odcinki do końca), ale notka nie będzie przecież czekać wiecznie. A Tsurune już w tym momencie jest serią, którą mogę polecić. Nie jest to co prawda coś wybitnego czy oryginalnego, ale sprawnie realizuje schematy szkolnej sportówki. Mamy więc klub szkolny, który dopiero rozpoczyna swoją działalność po wielu latach przerwy, głównego bohatera z Traumą z Przeszłości, grupę bohaterów, która musi się ze sobą jakoś dogadać, skoro mają brać udział w zawodach jako drużyna, sporo treningów, rywali z innej szkoły itd. Na szczęście kilka rzeczy wybija się z tego schematu. Choćby to, że klub jest koedukacyjny, więc mamy tutaj bohaterki, które nie są tylko gdzieś tam na trzecim planie, ale również biorą udział w zawodach czy treningach. Kolejna rzecz warta uwagi to fakt, że trauma, z jaką zmaga się nasz bohater, nie zostaje wyleczona tak od razu i potem już wszystko jest dobrze. Jest to coś, z czym uczy się walczyć i co przewija się przez całą serię. Jest to też problem, z którym zmagają się łucznicy w prawdziwym życiu, nie jest on wzięty “z sufitu”.
Relacje między bohaterami są interesujące i czasami nieoczywiste. Każdy z turniejowej piątki jest inny, ma swoje cele, pragnienia i powody, dla których w ogóle uprawia łucznictwo. Razem jednak tworzą koniec końców dość zgraną ekipę. Nie mogę się jednak pozbyć wrażenia, że KyoAni ciężko zrobić serię bez tzw. “gay vibes”. Zaczynam podejrzewać, że baitowanie widzów to ich potajemna rozrywka. Choć tutaj nie ma tego aż tak dużo jak w niektórych seriach [*kaszl, kaszl* W Kyudo jednak jest mniej wody… – dop. Dar] . Widać jednak, jakie studio wyprodukowało tę serię, mimo, że wizualnie brakuje jej czasami do innych hitów. Jest jednak ładnie i przyjemnie, animacji, szczególnie strzelania, niczego nie brakuje.
W tym momencie ciekawa jestem, jak potoczy się historia w następnych odcinkach, gdyż, co raczej nie jest żadnym spoilerem, czekają nas zawody i ostateczny sprawdzian umiejętności. Nie spodziewam się tutaj jakichś wielkich zaskoczeń. Największy problem z Tsurune mam taki, że ledwo skończyliśmy oglądać trzeci sezon Free!, a dostajemy w gruncie rzeczy historię o podobnych założeniach i podstawach. Może gdyby między nimi było więcej przerwy, to wypadło by lepiej, bo bez porównań. Mimo to, jest do seria przyjemna do oglądania, szczególnie jeśli lubi się serie o licealnych klubach sportowych.
~Shizuru
# Powiedzmy sobie szczerze, nawet słaba seria od KyoAni, to wciąż seria od KyoAni. I mimo średniego początku, im dalej tym lepiej. I jest mój tegoroczny husbando nad husbandy, czyli Masa-sensei. Tak, mogę oglądać tę serię tylko dla niego i się tego nie wstydzę! ~Darya

Wyróżnienie jury (Zedarrr)
SSSS.Gridman
Studio Trigger po raz kolejny pokazało nam, że nawet jeśli animują coś co ma być ukłonem dla całej franczyzny z dawnych lat to nie odpuszczą sobie jeśli nie będzie tam zbyt ogromnego i abstrakcyjnego plot twistu. Ale Gridman nie cierpi moim zdaniem na tym aż tak bardzo jak np. FranXXy. Głównym tego powodem może być fakt, że seria nie owija w bawełnę i rzuca w nas dziwacznymi rzeczami i lekko niezrozumiałą fabułą już od samego początku, ale również dlatego, że ogląda się ją zdecydowanie dla walk wielkiego mechanicznego człowieczka z wyglądającymi gumowo potworami.
Jak wspominałem na początku sezonu, Gridman ma być hołdem dla dużo starszej produkcji z tym samym tytułowym bohaterem i ciągłe nawiązania, których sam pewnie w całości nie jestem świadomy, ale których zacząłem szukać, nadają tej serii uroku. W ostatnim odcinku leci nawet oryginalny opening (Yume no Hero ) z serialu z 93’ roku który jest zaskakująco dobrym kawałkiem muzyki i całkowicie przenosi oglądającego w czasie.
Poza cieszącymi oczy scenami akcji i zaskakująco dobrym CG seria ta daje nam trochę nienajgorszego slice of life który ładnie się we wszystko komponuje oraz oczywiście szczyptę Triggerowego szaleństwa, wprowadzając postać będącą dosłownie bogiem całego istniejącego świata oraz wątek świata – symulacji. Bardzo ładne są również wszystkie designy postaci – nie podejrzewałem, że spiralne tęczówki mogą wyglądać tak dobrze.
Ale czy koniec końców poleciłbym tą serię? A to już zależy. Ja bawiłem się bardzo dobrze, ale to zrzucam na zbyt dużą fascynację wielkimi robotami. Gridman zdecydowanie nie jest serią dla każdego, ale jeśli komuś nie przeszkadza brak fabuły i chce oglądać serię dla akcji oraz chociaż trochę doświadczyć fenomenu Ultra Series to jest to tytuł do obejrzenia.
~Zedarrr
# Nie fascynuję się robotami, ale po przeczytaniu powyższego tekstu mam ochotę dać Gridmanowi szansę. Czy to dziwne? ~Siekier
# ^ Nie, bo to całkiem porządna seria jest. I słowo “hołd” jest tu kluczowe. Nawet kiedy nie mam żadnej więzi emocjonalnej z gatunkiem kaiju albo wcześniejszym serialem, czuć tutaj grę z konwencją i pewną umowność konwencji. I to dobre, dodaje całości fajnego klimatu. ~Darya
Wyróżnienia specjalne:
Nagroda Wschodzącego Słońca za najdonośniejsze “OHAYO!”: Miyano Mamoru za rolę menedżera w Zombieland Saga
Nagroda Tyrolskiego Związku Jodłujących Tyrolczyków za najlepszą reprezentację w prefekturze Saga: Miyano Mamoru za rolę menedżera w Zombieland Saga
Nagroda wszystkich oglądających anime dla najlepszego występu seiyuu w występach seiyuu: Miyano Mamoru za rolę menedżera w Zombieland Saga
Nagroda producentów leków przeciwbólowych za zwiększenie obrotów: Banana Fish
Nagroda dla najbardziej niepotrzebnych kontrowersji: Goblin Slayer (na równo z 10 odcinek Sword Art Online: Alicization)
Nagroda Złotej Marchewki dla największego baitu w marketingu: po równo Seishun Buta gdzie strój króliczka pojawia się tylko na dwie scenki oraz Double Decker: Doug & Kirill, które miało być spin-offem dla Tiger & Bunny, a ostatecznie nie ma z tą serią wspólnego nic.
Nagroda największego poświęcenia dla sprawy: Shizu i Darya za zobaczenie Conception.
~Ekipa Lemurilla
Ps. Pracujemy też dzielnie nad podsumowaniem roku 2018 w anime. Powinno pojawić się jakoś za dwa-trzy tygodnie. Do tego czasu możecie pisać nam, które tytuły z tego musimy koniecznie nadrobić!
Ja tak strasznie wypadłam z oglądania nime po 2 odcinku Bananowej rybki (ale zrobiłam sobie reread mangi), że od tej pory nic nie mogę nadgonić. Za to chińskie seriale zaczęły mi wchodzić, zuoo XDD
PolubieniePolubienie
HONDĘ MACIE NADROBIĆ. >| HONDĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘ.
Chyba nie wspominałam akurat o tym aspekcie wcześniej – w ogóle szacun dla twórców, że mając w obsadzie samych ludzi (szkielet też ludź, tylko bardziej martwy, parafrazując) z zakrytymi twarzami – torbą papierową, bandażami, maską królika, maską spawalniczą, do kendo, doktora plagi, dynią, … (no i szkielet.) bardzo zgrabnie przedstawiali jednak emocje tych postaci. Nie mogąc pokazać ich mimiką. A mimo to na przykład było doskonale widać, jak Papierową Torbę przybiło to, że kazali nałożyć mikołajową czapkę w święta, bo przecież praca w księgarni miała pozwolić uniknąć tego cyrku.
Honda to obok KazeTsuyo (choć to drugie od 3 odcinka) jedyny tytuł jesieni, którego faktycznie wyczekiwałam co tydzień. Marsz oglądać. :<
Rybki mnie ostatecznie koniec końców rozczarowały. W sensie, nie no, nie że złe, ale… zapowiadało się na lepsze? Albo oczekiwałam czegoś innego? Kij wie. Mimo całego tragizmu (który tak, zauważałam, żeby nie było) w końcu zaczęło mnie nużyć ze Ash znów jest w tarapatach i znów ktoś się do niego dobiera. Bo tak jak to było dobijaniem go i fizycznym i psychicznym, tak zrobiło się w pewnym momencie zbyt schematyczne.
Z sezonowych dokończyłam (zmęczyłam) jeszcze Kitsune no Koe, i nie polecam, mimo że odcinki po 10 minut. Nawet nie że złe. Jak dla mnie po prostu frustrująco mierne, włącznie z problemem „główny bohater ma jeden zestaw ciuchów”, oh-ah wyzyskują, przyjaciółka głównego jest w grupie 4 idolek składającej się z niej, Typowej Zazdrosnej Bździągwy i…dwóch jeszcze, które robiły za tło, jest Sprytny Przyjaciel który wspiera z ukrycia, jest Drama Rodzinna (o tym za chwilę), a ten, dla którego główny jest ghost singerem oczywiście też nie może być jakąś interesującą postacią, tylko Zwykłą Szują i to bycie Zwykłą Szują go w pełni ma definiować. Co jest w sumie smutne, ale to i tak więcej niż mają pozostałe 2 idolki z grupki.
A z Dramą to mnie do dziś trzęsie, bo cała motywacja głównego do bycia ghost singerem opierała się na tym, że ma matkę w szpitalu, nie stać na leczenie, więc zrobi cokolwiek byle móc płacić za rehabilitację. Matka jest więc w centrum motywacji. A w ostatnim odcinku, kiedy jej się pogarsza i jest w stanie krytycznym, nasz dzielny (ha.) główny wybiega ze szpitala żeby wziąć udział w konkursie muzycznym. Olał mamuśkę, co tam!
Nie, serio. Jak macie 10 minut czasu za dużo to Hondę, nie to.
…czemu najwięcej wyszło mi o czymś najbardziej mehowym? A, wiem, bo KazeTsuyo jeszcze leci (biegnie?), więc nie doczekało się kilku akapitów.
Szczęśliwego 2019, Lemury!
PolubieniePolubienie