Witajcie po przerwie! Jeśli grudzień zwykle kojarzył wam się zdecydowanie mocniej z zimą niż z jesienią, to musicie przyznać, że tym razem nie pomylicie się co za sezon właśnie nam się właśnie kończy. Hm, kończy… No właśnie. Musimy się bowiem przyznać, że do pełnego domknięcia sezonu brakuje nam tak pi razy drzwi dwóch dni (niestety, Fate/Apocrypha oraz Love Live! Sunshine!! S2 wciąż czekają na emisję ostatnich odcinków), ale z tego powodu, że w kolejce czekają dwa kolejne podsumowania anime – roku oraz zapowiedzi zimy – musimy przyspieszyć z wyrobieniem 300% normy na ten rok. Dlatego w ostatniej notce roku 2017 przedstawimy wam nasze subiektywne odczucia względem 16 obejrzanych (w całości!) anime. Ruszajmy zatem w ostatnią drogę… ostatnią przed Sylwestrem, oczywiście!

Ballroom e Youkoso

Ilość odcinków: 24
Studio: Production IG
Źródło: manga
Uwagi: –
Tatar(a) Fujita to zwykły, niewyróżniający się niczym uczeń trzeciej klasy gimnazjum. Z tym że nie jest on z takiego stanu rzeczy zadowolony. Pragnie czegoś więcej. Czegokolwiek, byleby by było jego własne. W poszukiwaniu drogi ninja trafia przypadkiem na zajęcia z tańca towarzyskiego. No i jak historia toczy się dalej, chyba się domyślacie… Fujita podjął decyzję – będzie jak sempaj i zostanie profesjonalnym tancerzem. A my mu w tym potowarzyszymy.
Dar już swoje żale w pewnym poście wylewała, teraz czas na Dziaba. I cóż mi pozostaje na ten temat powiedzieć? Gdybym nie widziała świetnego Haikyuu! (dopieszczone animacyjnie oraz fajnie balansującym między spektakularnością gry a realizmem) oraz słabego animacyjnie Yuri!!! on ICE (które jednak rzetelnie przedstawiło sport jak na 12 odcinków), to może podzieliłabym zachwyty wielu ludzi, którzy uważają Ballroom za cudną historię o młodości i szukaniu swojego miejsca na świecie. Ale tak jak do Tatary nie mam się co przyczepiać, bo to sympatyczny protagonista jak na średnią japońską, to realizacja jego historii była animacyjną kpiną. Nieustanne zasłanianie się nieruchomymi ujęciami, dzikie do przesady pozy, płaskie charakterologicznie postacie w drugim planie, niepasująca do rodzaju tańczonego układu muzyka – elementy same w sobie nie były złe, ale razem wyszedł jakiś marny kolaż który ma pokazywać piękno tańca. W czym? W tych sekwencjach 10 sekund tańca i 15 minut gadania widowni na cały odcinek? A może mam być urzeczona tymi dziwnymi metaforami jak Chi, która niczym Obcy wyłoniła się z rozdętego brzucha Tatary? To takie wtłaczanie widzowi poczucia “ale patrz, jakie to niesamowite, no zobacz, przecież musisz czuć to samo!”. Nie, nie czuję. Czuję za to, że ktoś tu zbyt mocno przesadził i starał się mi sprzedać kolejnego geniusza, który w trakcie walki (pardon, zawodów) nagle odkrywa nowe zarąbiste techniki tańca (o których nikt mu nie powiedział, bo po co), dzięki którym wygrywa po ROKU ćwiczeń naprawdę poważne zawody klasy A. Oglądało się może zabawnie, ale jestem jednocześnie tak sfrustrowana wykonaniem, że mam ochotę coś gryźć i kopać. I w ogóle lepiej by wyszło twórcom na zdrowie, gdyby po prostu wydano kolorową wersję mangi, bo anime sprzedaje się słabo. No ciekawe z jakiego powodu…
~Dziab
Ocena Lemurilli: 7,00 (+0,50)
Ocena MAL: 8,36 (+0,33)
Code:Realize: Sousei no Himegimi

Ilość odcinków: 12
Studio: M.S.C.
Źródło: gra otome
Uwagi: –
Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, w wielkim zamku, w najwyższej wieży… No dobra, to nie Disney, to tylko anime i właściwie zgadza się wyłącznie wieża. W tej wieży szwadron wojskowych odnajduje potwora, którym okazuje się być… piękna, śpiąca dziewczyna. No królewna, pomyślelibyście. Jakaś Śnieżka, co ptaszyny wyskubują jej okruszki z rąk. Ta. Jakby tylko spróbowały, popaliłyby się od kwasu, które dziewczyna wydziela ze swojej skóry. Cardia, bo tak ma na imię bohaterka, została taka stworzona przez swojego “ojca” i wydaje się, że jest skazana na wieczne nieszczęście. I może tak by skończyła, gdyby wojskowym udało się dotrzeć do celu, ale w międzyczasie karawanę napada zuchwały złodziej podający się za Arsene’a Lupina. Cardia zostaje przejęta przez kilku przystojnych panów, którzy wydają się zdawać sprawę nie tylko z jej dolegliwości, ale i nie kryją się z zalotami.
Zaczynam mieć różne wymagania co do różnych gatunkowo bajek. I tak Code:Realize nie jest serią, którą warto oglądać po ciężkim dniu pracy, po zawinięciu się w burrito z koca i otworzeniu świeżej paczki czipsów, aby kontemplować wartość artystyczną dzieła. To anime które spełnia założenia intelektualne z rana, tuż po obudzeniu, kiedy trzeba się głównie skupić na trafianiu łyżką z płatkami do ust. I wtedy seria staje się niezłym przerywnikiem życia. Nie jest tak uwłaczająca jak inne, podobne adaptacje gier otome. Cardia naprawdę wykazuje symptomy intelektu, w trakcie trwania akcji rozwija się, uczy się walczyć i potrafi zastosować swoją truciznę jako coś więcej niż tylko powód do dhramy. Fajnie również, że od początku zdecydowano się na przewodniego bisza i konsekwentnie pokazywano rozwój uczucia między nią a Lupinem. Naprawdę, szanuję. Oczywiście gdyby zestawić fabułę z jakąś poważną serią fantasy, to Code:Realize wypada naprawdę blado (ta nagroda za wyścig sterowcem…), ale przynajmniej nie jest idiotyczną wymówką, żeby heroina bez ładu i składu romansowała z przystojniakami. Czyyyli… Czyli uważam, że jest to taka malutka perełka w swoim marnym gatunku, a zakończenia Code:Realize to wręcz powinni uczyć w szkołach dla twórców shoujo. Można robić sensowne adaptacje? Zawsze można!
~Dziab
Ocena Lemurilli: 6,00 (+1,00)
Ocena MAL: 6,57 (-0,20)
Fate/Apocrypha

Ilość odcinków: 25
Studio: A-1 Pictures
Źródło: light novel
Uwagi: Nasuverse
Jaki był przebieg czwartej i piątej wojny o Świętego Graala, większość być może pamięta z Fate/Zero i Fate/stay night. Ale co by było, gdyby wydarzenia z trzeciej wojny nieco się zmieniły, a Graal… zaginął na siedemdziesiąt lat? Okazało się wreszcie, że w jego posiadanie wszedł Darnic Ygg-myślałam-że-imię-Iri-było-trudne-dmillennia, głowa rodu Ygg-o-kurde-nie-każcie-mi-tego-powtarzać-dmillennia. A moment na ujawnienie tej informacji był nieprzypadkowy, ponieważ Graal “uruchomił” awaryjny tryb prowadzenia wojny i zamiast siedmiu sług walczących pod wezwaniem siedmiu mistrzów, będzie ich… aż czternastu. Wojna tym razem nie będzie bitwą wszyscy na wszystkich, ale skupi się na walce dwóch frakcji: Czerwonych występujących z ramienia stowarzyszenia magów (to ci dobrzy) oraz Czarnych jako Ygg… sami wiecie.
A gdzieś po środku temu wszystkiemu przyglądać się będzie pewna święta dziewica…
Mam poważny problem z tymi Fejtami. Ostatecznie bowiem nie były złe. Znalazło się tu sporo fajnych postaci (przede wszystkim mega duet Mordred i Shishigo, rodzeństwo z młodszego pokolenia Yggdremillia, Chejron, Frankenstein, Astolfo, Achilles, Karma), walki bywały nieziemskie (sławny w fandomie 22 odcinek), muzyka dawała radę, ale fabuła… Niestety, do jej prowadzenia wybrano ostatecznie najgorszą dwójkę postaci czyli Joaśkę i Siega. I z ich rozmemłanej dość perspektywy przebieg całej wojny wydawał się takim bardziej bełkotem na temat tego co to znaczy być człowiekiem, czy ludzie są dobrzy i czy warto ich ratować. No raczej nie jest to odpowiedni moment na takie filozofie gdy jednocześnie dwie magiczne frakcje zmieniają strony jak pokręcone, Słudzy padają (a przynajmniej powinni padać) jak muchy i ogólnie każdy sobie trochę rzepkę skrobie. Ale nieee, na koniec i tak ratują wszechświat przed złem. Och, boi. To odrobinkę dawało radę przy zwykłych Fejtach, bo Graal sam w sobie był be i trzeba było coś z nim zrobić, ale jak tutaj pojawił się Mesjasz Narodów, który zbawia ludzkość przez zniszczenie ich, to ja to już zbyt wiele razy widziałam, żeby znów się nabierać. Złodupiec był taki se i protagoniści byli tacy se. Dlatego Fate/Apocrypha ostatecznie było również takie se. Wywalić zbędną trójkę i byłaby z tego zmyślna baja.
~Dziab
Ocena Lemurilli: 6,50 (-0,25)
Ocena MAL: 7,22 (-0,78)
Houseki no Kuni

Ilość odcinków: 12
Studio: Orange
Źródło: manga
Uwagi: animacja komputerowa
Lemurilla poleca
W przedstawionym na ekranie świecie próżno szukać jakiegokolwiek śladu ludzkiej obecności. Zamiast tego, na pewnej wysepce otoczonej oceanem żyje… żyje… hm. Inaczej. Na wyspie istnieje 28 humanoidalnych kamieni szlachetnych wraz z ich Mistrzem, Kongo-senseiem, którzy regularnie muszą odpierać ataki nie mniej dziwnych istot zwanych Lunarianami. Lunarianie są bowiem łasi na błyskotki i próbują porwać zebrane na wyspie kamienie dla swoich niezbyt wiadomych celów. Kamyczki nie dają sobie jednak w kaszę dmuchać i wiele z nich jest świetnymi wojownikami, którzy bez problemu są w stanie odeprzeć nieprzyjacielskie ataki. Jest jednak również taki gagatek jak Fosfofilit, który przez swoją marną twardość (zaledwie 3,5 w 10-stopniowej skali Mohsa) nie jest w stanie nawet upaść bez szkody dla siebie. Dlatego właśnie Mistrz przydziela zielonemu kamyczkowi zadanie, aby sporządził encyklopedię. Fucha może i niezgorsza, ale Fos jest krnąbrny i niepoważny jak diabli, sprawiając więcej problemów niż pożytku. Jeśli już to nie wróży nic dobrego, to co się stanie, kiedy taki lekkoduch spotka Cynober, kamień wygnany na nocne patrole przez swoją nieokiełznaną truciznę?
Seria była nam zewsząd polecana i zachwalana, więc otwarte na głos ludu postanowiłyśmy przy sprzyjającej okazji nadrobić Houseki no Kuni. Przez pierwsze kilka odcinków trochę bolałyśmy nad lekkomyślnością Fos (inaczej się w sumie tego nazwać bowiem nie dało), ale gdzieś w połowie serii zaczęło się robić Poważnie™. Ale tak serio Poważnie-Poważnie. Jak pan Ślimak pokazał rogi, a sprawy z Antarktycytem się “posypały” (ahahahahaha… haha…), seria zyskała naprawdę ciekawego wydźwięku. Co prawda po obejrzeniu całości mam wrażenie, że tamta akcja trwała może troszkę za krótko i widzowie nie zdążyli się w pełni z pewnymi postaciami zżyć, przez co późniejsze “rozmyślania” Fos wydają się trochę… cóż… bogatsze niż na więź, która się mogła tam wytworzyć, ale nie umniejsza to tego, że im dalej w las, tym atmosfera robi się gęstsza. A jeśli ktoś martwi się o animację komputerową, to zgodnie z Dar przyznajemy, że jest śliczna i w takim settingu sprawdza się ona bardziej niż perfekcyjnie. Tradycyjna animacja nie poradziłaby sobie tak dobrze z efektami lśnienia, błyszczenia i migotania Kamyczków. A te dynamiczne walki? Istna, hehe, perełka. Houseki no Kuni okazało się jednym z większych i lepszych zaskoczeń nie tylko sezonu, ale i roku i mam szczerą nadzieję, że niebawem doczekamy się drugiego sezonu. Na szczęście materiału jest w sam raz na kolejnych dwanaście odcinków, więc jeśli tylko bogowie sprzedaży dopiszą, to studio Orange powinno szybko kuć rudę, póki gorąca.
~Dziab
Ocena Lemurilli: 8,00 (+1,00)
Ocena MAL: 8,49 (+1,37)
Inuyashiki

Ilość odcinków: 11
Studio: MAPPA
Źródło: manga
Uwagi: adaptuje całą mangę
Inuyashiki Ichiro jest 58-letnim Japończykiem. Tak, tak, nie przecierajcie oczu ze zdziwienia, naszym głównym bohaterem jest dojrzały mężczyzna (czy może przejrzały, bo wygląda o wiele gorzej niż na swój wiek). Ale chyba długo nim nie będzie, bo u lekarza w dość obcesowy sposób dowiaduje się, że ma raka żołądka i zostały mu tylko trzy miesiące życia. Inuyashiki nie może się z tą smutną nowiną nawet podzielić z najbliższymi, bo żona, syn i córka mają na niego zwyczajnie wylane. Jedynym sensownym towarzyszem życia okazuje się być Hanako, wierna psina. Późnym wieczorem po przekazaniu traumatycznej wiadomości Inuyashiki wypłakuje na spacerze wszystkie swoje żale, lecz nie dane mu jest nawet w spokoju kontemplować swojego życia, bo ni z tego, ni z owego wpada w niego… rozpędzone ufo. Inuyashiki umiera w dość cudacznych okolicznościach, ale nie na długo, bo kosmici w mig naprawiają swój błąd, czyniąc z Japończyka cyborga. Ale takiego cyborga-cyborga, nie zapracowanego korpo-mana.
Co ja najlepszego uczyniłam… Seria zaliczyła tak ogromny upadek między potencjałem pierwszego odcinka a mułem, w którym się brodziło praktycznie od drugiego do samego końca, że mogę tylko przepraszać na wirtualnych kolanach, żem to polecała. Bo pomysł owszem, był fajny. Mało tego, że fajny. Innowacyjny. Lepszy niż ma na siebie Boku no Hero Academia. Normalnie dekonstrukcja gatunku się szykowała jak ta lala… Ale autor Gantza nie umiał powstrzymać swoich żądzy na dłużej niż kilkadziesiąt stron mangi i musiał dać antybohatera z poziomem angstu over 9000 *Dziab niszczy miernik* Serio? Buchająca jucha i nastolatek bez krztyny jakiegokolwiek charakteru bądź motywów, który włazi obcym do domu i pytając wokół o One Piece’a niczym Duo na konwentach, morduje jak popadnie? “Śmierć na 1000 sposobów”, wersja animcowa? I tak praktycznie do samego końca użeramy się z młodzieńczymi fiksacjami Hiro, które powinny wywołać chaos i zamęt w absolutnie całej Japonii (uwaga, nie wywołują, wszyscy mają to w zadkach)? *Dziab dziabie fotel, na którym siedzi* I nawet genialny opening nie ratuje sytuacji. Nie, to wszystko powinno wylecieć w powietrze grubo przed tym idiotycznym meteorytem rodem z filmów klasy D. D jak “Do kuźwy nędzy”. Animacja też regularnie nie dawała rady, a naturalność grafiki komputerowej woła o pomstę do ufo. A przecież gdyby wyciąć wątek Hiro (czyli jakieś ¾ czasu antenowego) i skupić się na tym, jak stary Inuyashiki wreszcie czuje się potrzebny i jak odzyskuje szacunek w rodzinie, to byłaby taka miła seria obyczajowa…
~Dziab
Ocena Lemurilli: 5,00 (-3,00)
Ocena MAL: 8,01 (+0,15)
Just Because!

Ilość odcinków: 12
Studio: Pine Jam
Źródło: oryginalne
Uwagi:
Ostatni trymestr liceum to dość pracowity okres. Wkuwa się na egzaminy wstępne do uniwersytetów, robi wielkie plany na przyszłość, żegna z szkolnymi klubami, próbuje wykorzystać ostatni moment na zbliżenie do szkolnego crushu… Ten porządek zaburza powrót się chłopaka, który cztery lata wcześniej przeprowadził się do innego miasta. Pojawia się możliwość, by powrócić do dawnych przyjaźni, zawrzeć nowe… No i miłość. O miłościach, dawnych i nowych, też będzie.
Ach, Just because… Seria, która dzieli fandom na zagorzałych krytych i dzielnych obrońców… Sama przeżyłam bitwę o honor tego anime na niedawnych Warszawskich Dniach Mangi i Anime, gdzie na jednym panelu wybuchła bardzo zagorzała dyskusja o to czy, to hit czy szmira (jak wiadomo, inne opcje w popkulturze nie istnieją). Akurat stałam po stronie obrońców tytułu, choć od razu powiem, że nie zaprzeczam jego wadom. Na pewno jest to wolna obyczajówka – z kategorii tych, gdzie nawet nie wiadomo do końca jak streścić fabułę, bo nie o akcję, a rozwój bohaterów i ich relacji między sobą chodzi. Niektórzy więc powiedzą: nudno. I trudno ich przekonywać, że to te same emocje co bitewny shounen… Dla osób lubiących się w wolnym tempie codziennego życia młodych ludzi, będzie to jednak tytuł jak najbardziej wart uwagi. Postaci są dobrze przemyślane, poznajemy wiele szczegółów z ich życia, rodziny, zwierzęta domowe, hobby, plany na przyszłość… Wątki miłosne rozgrywane są w dużej mierze według zasady „On/a go/ją kocha, ale z głupiego powodu nie jest szczery/a, a potem zjawia się ta trzecia z aparatem”, ale sytuacja między bohaterami jest dynamiczna i prawie co odcinek coś się zmienia. Dodatkowo kwestia grafiki… Och, jaka szkoda! Reżyser wyraźnie miał ambicje stworzyć nowe dzieło KyoAni, gdzie częścią uroku byłoby zwracanie uwagi na mowę ciała, z pozoru nieważne przedmioty, kompozycję… Niestety, trudno powiedzieć czy to wina niezbyt jeszcze doświadczonej ekipy czy problemów z grafikiem – na dobrych chęciach się skończyło. Wciąż uważam, że jest to ciekawe podejście do tematu wkraczania młodych ludzi w dorosłość, nie najlepsze jakie wyprodukowano, ale interesujące. Na pewno będę mieć teraz oko na produkcje Pine Jam, bo zarówno Just Because jak i ich wcześniejsze Gamers! wyróżniały się znakomitymi pomysłami reżyserskimi oraz masą potencjału.
~Darya
Ocena Lemurilli: 6,50 (+0,25)
Ocena MAL: 7,58 (+0,29)
Juuni Taisen

Ilość odcinków: 12
Studio: Graphnica
Źródło: light novel
Uwagi:
Dwunastu wojowników utożsamiających dwanaście chińskich zwierząt zodiaku co dwanaście lat zbiera się, by walczyć ze sobą w turnieju, tytułowym “Juuni Taisen”. Nie będą jednak grać w mahjonga ani chińczyka, ale w grę na śmierć i życie, w której pozostać może tylko jeden jedyny zwycięzca. Na niego czeka zaś niebagatelna nagroda w postaci spełnienia dowolnego życzenia – a trzeba wam wiedzieć, że kiedy piszę “dowolnego”, naprawdę mam na myśli dowolnego. Magiczne cuda na kiju również są dozwolone. Gra zaiste jest warta świeczki, a że przeciwnicy nie przebierają w środkach ani typach zabijania, to jucha się będzie przelewać strumieniami…
Łeee. No po prostu łeee. Jestem zawiedziona, jak bardzo się to wszystko posypało. Oczywiście dawałam już znaki w połowie sezonu, że metoda prezentacji jednego wojownika na jeden odcinek (plus zaspoilowanie kolejności dzięki endingowi/chińskiemu horoskopowi/cokolwiek) może się okazać na dłuższą metę po prostu nudne. Ale żeby trwało to do samego końca? Panie Nisioisin, ja stracę do pana szacunek. Wiem, że to trzeba było upchnąć w jeden tom, tylko kto kazał to jeszcze tak dokładnie oddawać w anime… Podwójny ból. Albo żeby to ładne było, tak jak się można zachwycać walką panny Dzik z pierwszego odcinka. Niestety, nie dało się. Ja się ciągle daję nabrać na te czekoladki, które twórcy prezentują, by wciągnąć widzów do oglądania ciągu dalszego. I żeby to się czymś obroniło, jakimś genialnym zwrotem akcji albo coś. Jedyne, co zaliczam na spory plus, to że nie było wiadomym kto zginie z czyich rąk. Tyle dobrego z zasad sensownego battle royale. Natomiast zakończenie wydaje mi się już mega niesatysfakcjonujące. Moc Szczura faktycznie okazała się być czymś z rodzaju majstrowania czasoprzestrzenią, ale co tym zyskał ostatecznie? Tyle, co my, widzowie. Czyli ból głowy i pragnienie, aby o tym wszystkim zapomnieć. Więc zapomnijmy, pocieszmy się niezłym openingiem i endingiem, i odłóżmy Juuni Taisen na tę samą półeczkę co Btooom!, Akuma no Riddle i Mirai Nikki… czyli serii, które nigdy nie spełniły naszych oczekiwań.
Ocena Lemurilli: 6,00 (-1,00)
Ocena MAL: 6,81 (-0,56)
Kekkai Sensen & Beyond

Ilość odcinków: 12
Studio: Bones
Źródło: manga
Uwagi: drugi sezon
Wracamy z powrotem do Hellsalem’s Lot (dawnego/udawanego Nowego Jorku), gdzie współcześni nam ludzie i wszelkiego rodzaju kosmiczno-magiczne byty ze sobą koegzystują. A Leonardo Watch, nasz niebieskooki protagonista, dalej ma przerypane i nieustannie ucieka przed najrozmaitszymi typami spod ciemnej gwiazdy. Okazjonalnie ciemnej planety. Wszystko przez to, że pracuje w Librze, sekretnej organizacji do zadań specjalnych, mających zachować równowagę międzygatunkową oraz nie pozwolić wydostać się paskudztwom poza obręb miasta. Trudna sprawa, szczególnie że w nowe kłopoty może zostać wplątana również siostra Leo.
To mnie twórcy wyrickrollowali. Cała seria była praktycznie jedną, wielką zbieraniną pojedynczych OVA, które chyba chcieli wcisnąć do płyt poprzedniej serii, ale im się chyba zapomniało. Bo to, co sugerowano nam w openingu, działo się jedynie w dwóch ostatnich odcinkach. Tyle z ciągłości fabuły. I czuję się taka… no oszukana no. Bo czas na zapoznanie się z bohaterami miałam dawno temu (i nieprawda), a teraz powinnam delektować się jakąś zorganizowaną rozpierduchą, wielką akcją i złożoną intrygą, a nie… epizodami. Miłymi epizodami, rozszerzającymi spojrzenie na niektórych drugoplanowych bohaterów (z czego chyba najbardziej podobał mi się odcinek ze Stevenem w roli głównej), ale w ogóle nie czułam napięcia w oczekiwaniu na kolejny odcinek. Poza tym mam wrażenie, że humor miał w sobie coraz mniej i mniej szaleństwa i ciekawych rozwiązań operatorskich, które były najmocniejszą stroną pierwszego sezonu. Nawet ostatnio włączyłam sobie randomowy odcinek poprzedniej serii i naprawdę z trudem było mi go wyłączyć, co w każdym kącie ekranu coś się działo albo puszczano oczko. Tymczasem w Beyond najlepsze karty wyłożono nam w pierwszym odcinku, a potem trochę blefowano, a trochę zgrywano głupiego Jasia. Wyszedł z tego dobry zbiór historyjek, ale nie zwariowana seria.
~Dziab
Ocena Lemurilli: 7,00 (0,00)
Ocena MAL: 8,16 (-0,08)
Kino no Tabi: The Beautiful World – The Animated Series

Ilość odcinków: 12
Studio: Lerche
Źródło: light novel
Uwagi: istnieje wersja alternatywna z 2003 roku
Kino wraz z gadającym motorem Hermesem podróżuje przez pełen zagadek i niewiadomych świat, zatrzymując się w państwach-miastach, w których spędza trzy dni, zanim ruszy w dalszą drogę. My sami trafiamy gdzieś w środek tej (wydawałoby się) niekończącej podróży, kiedy Kino zajeżdża do miasta rodem z Dzikiego Zachodu. Rządzi tam tylko jedno prawo – zabijanie nie jest zakazane. Z pozoru wydaje się, że krew będzie tam spływać rynsztokami, a mordercy tylko czaić się będą, aż do miasta trafi świeże mięso armatnie. Szybko okazuje się jednak, że nic nie jest takie, na jakie z pozoru wygląda… dokładnie jak całe to anime.
Ja już wiem, co mi przez cały czas nie pasowało w tej nowej serii – ona wcale nie stara się być poważna. Ona jest moe i taka… taka… lekka? Co z tego, że postacie w tle regularnie giną albo okazują się psychopatyczne? Nowe miasto jest, niespodziewany zwrot akcji jest, historyjka zostaje sprawnie odhaczona i można jechać dalej. Tyle. Niby to samo co kiedyś, ale przez szatę graficzną traci się całe napięcie. Żaden specyficzny klimat nie jest budowany, nikt nie dba o pokazanie, że cały świat tam jest taki trochę porypany i trochę nieprzewidywalny, ale przez to ciekawy (z perspektywy widza). Poza tym zwróćcie uwagę na projekty miast. W nowej serii mamy cały czas praktycznie to samo – co odcinek mamy piękną, słoneczną pogodę, rozmowę pod murem miasta, domki wyglądające jak wyciągnięte z katalogu “Twój Apartament, sezon wiosna/lato 2017” i okrągłe mordki z rodzaju kopiuj-wklej-co-się-będziesz-Stefan-przejmować. Dla porównania spójrzcie sobie na odcinek 2 nowej serii i 6 starej (to akurat ta sama historia w Koloseum). Zaręczam, że odbiór jest zupełnie inny. W dawnej serii po wejściu do ciemnej jamy kraty się zatrzaskiwały, a Kino trafiała do swoistych podziemi bez wyjścia ani możliwości zdecydowania o swoim losie. A w nowej? Gadamy sobie poza miastem, gdyby ktoś chciał to mógłby stamtąd zwiać, głupi żołnierze są tylko głupi, czego tu się bać? No właśnie, czego tu się bać… Przecież świat ten piękny świat jest taki zabawny. Hohoho. Boki zrywać. To nie tak, że seria jest zupełnie słaba, bo ktoś niezaznajomiony z dawną wersją powinien się dobrze bawić (o ile nie dojdzie do ostatniego odcinka z latającymi owcami), ale nie jest jednak produktem, który spodziewałam się zobaczyć.
~Dziab
Ocena Lemurilli: 6,00 (-0,75)
Ocena MAL: 7,59 (-0,13)
Kujira no Kora wa Sajou ni Utau

Ilość odcinków: 12
Studio: J.C. Staff
Źródło: manga
Uwagi: –
Wyobraźmy sobie wielką, wielką pustynię. Tylko czy to nie bardziej morze? W końcu pływają w niej w ryby, a każdy kto postawi stopę na wydmach szybko tonie w piaskach. Po tym pustkowiu sunie Błotnisty Wieloryb – wyspa zamieszkana przez pewne plemię. Większość jej mieszkańców potrafi posługiwać się magią (tutaj nazywa thymią), co niestety skutkuje także skróconym życiem – rzadko który z “magów” dożywa trzydziestki. Jak w każdej dobrej historii, utopijny porządek zakłóca pojawienie się kogoś obcego. W tym przypadku jest to znaleziona na innej pustynnej wyspie dziewczyna pozbawiona emocji. Jest ona jednak zaledwie zapowiedzią prawdziwej burzy. Śmiertelnej.
Tak, well… Jak u was pogoda? Tak, wiem, polecałam tę serię na początku sezonu i piałam z zachwytem nad jej wizualiami i światem przedstawionym. O ile grafikę wciąż będę bronić, tak reszta… No, nie udało się. Największy kłopot jest w tym, że w tej szerokiej i bujnej obsadzie praktycznie na nikim mi nie zależało – a to naprawdę szkoda, gdy mówimy o anime, gdzie postaci umierają tak na śmierć. Ale te poświęcenie idzie w sumie na marne. Podobnie jest z główną intrygą serii. Na papierze to wygląda nawet interesująco, ale w praktyce… Kogo obchodzą polityki i stare tajemnice, grali to już, lepiej, z mniejszą z ekspozycją i bardziej zachęcająco. Przy czym nie jest to seria słaba… Po prostu jest… Nijaka.
Wciąż jednak zostanę przy zdaniu, że graficznie to istna perełka. Kolory, tła, kompozycja kadrów, montaż… Znakomite! Tylko ile można zachwycać się samymi wizualiami, gdy fabuła nijak nie wciąga… W dodatku jest to jedno z najbardziej randomowo zakończonych anime, jakie widziałam chyba od czasu Fruit Basket. Ot, przedstawiono nowe postaci, otwarto nowe wątki, podbudowuje się jakieś intrygi i przekręty… I koniec sezonu, możemy się rozejść, ciekawych zapraszamy do mangi. O kontynuacji na razie nic nie wiadomo, ale jeśli mam być szczera: Jeśli chciałabym obejrzeć coś z piaskiem, wolałabym raczej trzeci sezon Magi…
~Darya
Ocena Lemurilli: 5,75 (-1,75)
Ocena MAL: 7,47 (-0,35)
Love Live! Sunshine!! 2nd Season

Ilość odcinków: 13
Studio: Sunrise
Źródło: gra komórkowa
Uwagi: drugi sezon
Drugi sezon… drugiego sezonu? A zresztą, mniejsza. Dziewczyny z Aquors dalej walczą o to, aby ich szkoły nie zamknięto, a dopomóc im ma w tym występ na dniu otwartym. Szybko okazuje się jednak, że nie będzie to takie proste, bo ojciec Mari już zdecydował o połączeniu szkół i nakazuje odwołać święto. Dziewczyny się załamują i już mają dać sobie spokój z całym idolkowaniem… przynajmniej dopóki Chika nie ma turbodoładowującego pewność siebie snu i nie oznajmia, że spróbować nie zaszkodzi! A zatem kierunek – koncert Love Live!
No cóż, nawał pracy na koniec roku nie pozostawia mi wyboru i muszę skomentować serię przed ostatnim odcinkiem. Ale myślę, że akurat w przypadku Love Live! Sunshine!! wszystko, co ważne, zostało już pokazane. Czy może raczej – zaśpiewane. Moje zdanie odnośnie części czysto obyczajowo-komediowej się nie zmieniło i bardzo jej nie lubię, bo dziewczyny zachowują się mocno karykaturalnie i praktycznie każdy gag widziałam gdzieś indziej i wcześniej. Natomiast ich walka o szkołę dość mocno mnie w sumie zaskoczyła jeśli chodzi o rozwiązanie. Nie zrobiono kalki z µ’s i finał nie był tak absolutnie szczęśliwy i energiczny jak możnaby się tego spodziewać po słodkich, szkolnych idolkach. Dla dziewczyn z Uranohoshi to było bardziej jak pożegnanie z grupą w obecnym składzie i ukłon w stronę osób, które przez cały ten czas w nie wierzyły. To miłe, naprawdę. W Dziab odezwało się takie cichutkie, wewnętrzne “awww” i “ojej”. Do wykonania też nie mam jak się przyczepić. Grafika komputerowa przy występach momentami była już tak ładna, że potrzebowałam dobrych kilku sekund, żeby się w tym upewnić. Ogólnie… Tak, mam całkiem miłe wspomnienia z tą serią. To nadal nie mój typ anime, ale to akurat nie jego w tym wina.
~Dziab
Ocena Lemurilli: 6,00 (+1,00)
Ocena MAL: 7,94 (-0,12)
Net-juu no Susume

Ilość odcinków: 10
Studio: Signal.MD
Źródło: web manga
Uwagi: wyszła już OVA
Lemurilla poleca
Czarny koń tego sezonu. Seria na pierwszy rzut oka wydaje się podobna do wielu innych komedii o neetach i grach komputerowych, tylko że nabijanie leveli i wypady na raidy możemy obserwować z punktu widzenia… laski. I to nie takiej pierwszej lepszej licealistki, która nerdzi i nie ma przyjaciół, ale dorosłej kobiety (30-letniej!), która świadomie rezygnuje z pracy, bo ma już dość. Moriko Morioka rzuca swoje korpo i nie wiedząc, co począć z odzyskanym życiem włącza kompa, by odpalić ulubioną gierkię. Ups, nie działa, wszak minęły dekady odkąd miała szansę normalnie skorzystać z czasu wolnego. Kobieta decyduje się więc zainstalować nową, polecaną w sieci gierkę MMO-RPG. Tam tworzy swojego idealnego przystojnego wojownika i rusza podbijać świat… co nie idzie jej zbyt dobrze. Ba, idzie fatalnie. Aż dziw, że nad takim noobem decyduje się pochylić prześliczna healerka Lily, która postanawia wspomóc “Hayashiego” w odkrywaniu piękna gry. Gdzie kończy się życie w realu, a zaczyna romans w necie? Tego dowiecie się w tej serii!
Oglądanie Net-juu to była czysta przyjemność (przynajmniej do finału… ale o tym zaraz). Przedstawienie Morioki nie jako NEETa, który nie jest licealistą i leniem śmierdzącym zdobywającym popularność ładnych lasek z gier, tylko tak naprawdę jest wymęczoną przez korpo kobietą, która w grze odnajduje swoją trochę spóźnioną młodość jest takie świeże i bardzo trafiające w serce. Jej naiwność i zdziwienie wypadają bowiem bardzo naturalnie i często się z nią na dodatek utożsamiałam, gdy gadała do komputera, zarywała nockę na graniu albo gdy zachwycała się słodkością Lily. No i nadal nie mogę wyjść z zachwytu jak zgrabnie poprowadzono wątek Sakuraia oraz tego jak sprawnie połączył kropki. Właściwie wszystko do momentu ostatecznego wyznania kto jest kim szło naprawdę niesztampowo i na plus pomysłowości serii. A potem zaczęły się schody i główna para zaczęła zachowywać się jak zwykli wstydliwi licealiści z byle komedii szkolnej. I tu mogę tylko snuć domysły, że w grę zaczął wchodzić oryginalny scenariusz studia, bo niestety manga (czy może raczej web komiks) doczekała się tłumaczenia tylko 9 rozdziałów i nie mogę zweryfikować co się stało nie tak. Na pewno jednak mnóstwo materiału wycięto (głównie wątki drugoplanowych bohaterów), w tym nieco więcej informacji na temat problemów w pracy MoriMori. Szkoda, naprawdę. Szykowała się seria mogąca być hitem tego sezonu, ale na sam koniec podcięto jej skrzydła. Nadal jednak jestem wdzięczna za to, jak przez dobre osiem odcinków z niecierpliwością wyczekiwałam na ciąg dalszy, i mam nadzieję, że skanlatorzy szybko wezmą się do roboty. W internetowych mangach drzemie wiele potencjału!
~Dziab
Ocena Lemurilli: 8,00 (+1,00)
Ocena MAL: 7,93 (+0,64)
Ousama Game: The Animation

Ilość odcinków: 12
Studio: Seven
Źródło: książka i manga
Uwagi:
Kanazawa Nobuaki jest uczniem z wymiany, jednak myli się ten, kto sądzi, że zwiastuje to uroczą komedię romantyczną jakich wiele. Znaczy, romans też się znajdzie, ale zdecydowanie innych standardów. Do rzeczy – Nobuaki wydaje się ostro wyobcowany i chociaż klasa zagaduje go jak może, ten stara się za wszelką cenę odgrodzić. Urocza Natsuko nie poddaje się jednak tak łatwo i namawia bohatera, aby pobiegł z nią w sztafecie. Wygrany bieg otwiera chłopaka na resztę klasy… I to okazuje się jego zgubą, ponieważ w ślad za nim podąża Król, by po raz kolejny zagrać szatańską grę, z której nie ma ucieczki poza śmiercią.
Powiedzieć, że ta seria była zła to jak stwierdzić, że zima w Polsce daje… ciała. Nie, o nieee. Ousama Game była najbardziej beznadziejną rzeźnią w historii anime. Elfien Lied miało przynajmniej cycki, Another animację, a Inuyashiki opening. Tutaj za to dostaniecie wirusy pochodzenia biologicznego, które transformują się w wirusy komputerowe, autosugestię na tak zaawansowanym poziomie, że głowy same odpadają z wrażenia, spinnery jako dzikie zabawki seksualne, niepalącą się bieliznę, szesnastogodzinne maratony dla twardych licealistów (czy ja już mówiłam, że te ich szkoły są dla jakichś komandosów?), piły mechaniczne w arsenale każdej opuszczonej rudery w Japonii oraz główną parę bohaterów aspirującą do tytułów największego ślamazarnego debila oraz największej suchej biczy świata. Ja nawet własnych żartów wymyślać nie muszę, bo seria robi to za mnie. Fabuła jest zwyczajnie tak idiotyczna, nielogiczna i zawierająca takie ilości nieobchodzących nikogo bohaterów, że czuję się bardziej przejęta grzybem na suficie na poddaszu, bo chociaż dłużej go znam. Ousama Game to guilty pleasure czystej wody. Jest tak złe, że aż komiczne. Nie oglądajcie tego na trzeźwo. Ani bez przyspieszania minimum 3x. Ani sami. I w ogóle nie oglądajcie, no chyba że lubicie sado-maso. Będzie boleć jak masaż spinnerami.
~Dziab
Ocena Lemurilli: 2,00 (-2,00)
Ocena MAL: 5,15 (-1,15)
Shokugeki no Souma: San no Sara

Ilość odcinków: 12
Studio: J.C.Staff
Źródło: Manga
Uwagi: Trzeci sezon; warto obejrzeć przed samym anime OVA Shokugeki no Souma: Ni no Sara 02; Czwarty sezon zapowiedziano na wiosnę.
Lemurilla poleca
Trzecia odsłona dobrze wam znanej historii o uczniach elitarnego technikum gastronomicznego. Pierwszoklasiści poznali wreszcie osobiście Elitarną Dziesiątkę, czyli najlepszych kucharzy szkoły i zmotywowali się jeszcze bardziej, by skopać aroganckich sempajów z ich stołków. Najbliższa okazja, by się wykazać to szkolny festiwal, który, jak to w Tootsuki bywa, jest przeogromnym pokazem umiejętności swoich genialnych uczniów. Oczywiście Souma wykorzystuje szansę, by znowu wszystkich wkurzyć (choć tym razem, bardziej zmusić do stukania się w czoło) gdy rzuca wyzwanie ósmemu miejscu w Elicie – specjaliście od kuchni seczuańskiej, Kudze. Szykuje się wielka bitwa na dania chińskie! Mało kto zauważa jednak czarne chmury zbierające się nad szkołą… Szykuje się coś rewolucyjnego…
Zacznijmy od tego, że wbrew wcześniejszym informacjom, trzeci sezon Shokugeki nie będzie mieć 24 odcinków, a jedynie 12. Nie martwcie się jednak! Pozostałe epizody zobaczymy już w sezonie wiosennym. Taka przerwa powinna dobrze zrobić produkcji – widać pewien spadek jakości względem poprzednich odsłon (ach, te recyglingowane ujęcie CG ekipy Kougi przy garach…). Wciąż jednak trzeba pochwalić J.C. Staff za inteligentne adaptowanie mangi. Pojedynki przebiegają znacznie dynamiczniej niż tam, w dodatku mądrze przesunięte pewną scenę na sam koniec tego sezonu, dając jej jeszcze silniejszy wydźwięk.
Sezon dzieli się się na dwa arci: festiwal szkolny oraz pierwszy akt, powiedzmy, arcu rewolucyjnego. Rewolucja jest… Uch… Jest. Nie do końca przepadam za kierunkiem, który przyjęła teraz fabuła, ale co zrobić, trzeba jakoś przetrzymać. Przynajmniej nowa ekipa postaci, czyli Elitarna Dziesiątka, się spisuje. Mamy też teraz złodupca z krwi i przeżartych okrutnymi planami kośćmi. Choć jego plan nie jest może najbardziej przekonujący, a jego przydupasy okrwawiają momentami o karykaturalność… Trochę napięcia odejmuje serii też łatwe do przewidzenia wyniki pojedynków. Co jednak ważniejsze – w tym sezonie będą robić dania z łososia. To powinno starczyć jako rekomendacja.
~Darya
Ocena Lemurilli: 7,50 (-0,50)
Ocena MAL: 8,56 (-0,03)
Shoujo Shuumatsu Ryokou

Ilość odcinków: 12
Studio: White Fox
Źródło: Web Manga
Uwagi:
Dwie dziewczyny jadą czołgiem pojazdem opancerzonym przez postapokaliptyczny świat. W sumie to cała historia. Nie wiem co chcecie wiedzieć więcej. Jest ogólnie zimno, wszędzie walają się pustostany i nieużywany sprzęt wojskowy, jedzenie i paliwo da się znaleźć, ale z trudem. A bohaterki sobie jadą dalej, bo w sumie co im zostało.
A wiecie, mi się ta seria ostatecznie podobała. Był to trochę tytuł o niczym, bardzo epizodyczny, ale ostatecznie te małe przygody młodych dziewczyn w pustym mieście, oglądało się z przyjemnością. Mam szczęście, że polubiłam obie bohaterki (bo np. Dziab, za nimi nie przepada, przez co nie pała sympatią do całej serii). Kilka wątków naprawdę zostało mi w pamięci, nawet jak ocierały się o pseudofilozofowanie. Nie no, odcinek z rybą był super, odczepcie się! Cały świat przedstawiony to w sumie historia, którą bardzo lubię. Historia podróży, w której odkrywamy jakiś całkiem nowy świat i to dlaczego stał się on taki, a nie inny – nie dostając jednak nigdy jasnej odpowiedzi. W ogóle, trudno mówić tu o jakieś większej fabule, która byłaby rozwinięta czy rozwiązana. Jest jedynie podróż. I to też satysfakcjonujące.
~Darya
Ocena Lemurilli: 6,00 (0,00)
Ocena MAL: 8,15 (+0,57)
UQ Holder

Ilość odcinków: 12
Studio: J.C.Staff
Źródło: Manga
Uwagi: Spin-off Mahou Sensei Negima (znajomość pierwszej serii nie jest wymaga)
Kanae Tota to gimnazjalista-sierota, mający więcej szczęścia niż rozumu i pragnący spełnić swoje Marzenie… Wiem, ile razy można zaczynać w ten sposób opis? Więc może tak: Mamy rok 2086. Dużych zmian właściwie nie widać, co najwyżej ludzkość ogarnęła jak używa się magii, najlepiej za pomocą różnych, prostych aplikacji. Gdzieś na japońskiej prowincji żyje sobie wspomniany Tota, którym od dwóch lat zajmuje się niejaka Yukihime – piękna nauczycielka o surowych zasadach i talencie magicznym. Jak pewnie się domyślacie wkrótce pewne Zbiegi Okoliczności (którym trzeba będzie dość brutalnie dać po mordzie) sprawią, że Yukihime wraz ze swoim wychowankiem ruszą w kierunku stolicy. Bo w sumie czemu nie – mieści się tam widziana z daleka, niebiańska wieża i Tota z chęcią by nią wszedł. No co, nie każdy od razu chce zostać Hokage! No i tak radzi mu duch dziadka pewnego faceta. A, no i Yukihme jest wampirem, która także z Toty zrobiła nieśmiertelną istotę, a do jego haremu drużyny przyjaciół wkrótce złapią się kolejni niezabijalni. Taki szczegół.
Wciąż nie wymyśliłam nic porządnego na obronę mojego zachwytu tą serią. Uwielbiam tutejszy humor, nawet jak często ociera się o fanserwis. Właściwie był odcinek bez zniszczonych lub ściąganych żeńskich ubrań? Na pewno w wielkiej finałowej walce przez chwilę wszyscy byli goli. Ogólnie, to taki typ serii działający według zasady “szybko, zanim dojdzie do nas, że to bez sensu” i to cudowne. Lubię te postacie (szczególnie pozytywnego, całkiem ogarniętego protagonistę), wciągnęłam się w intrygę. Wciąż twierdzę, że nie trzeba znać Negimy, aby bawić się przy UQ Holderze, jednak im dalej tym mrugnięć okiem (i cameo postaci) z prequela jest więcej. Niestety też całe anime to jedynie wstęp do większej historii i nikt nie wie czy będzie kolejny sezon czy zostanie sięgnięcie po mangę.
~Darya
Ocena Lemurilli: 7,50 (0,00)
Ocena MAL: 7,15 (-0,40)
Najlepsza grafika
Darya: Kujira. Cudowne kolory, tła, kompozycja kadrów… Estetyczny orgazm <3
Dziab: Trochę do mnie nie przemawia ta niewyraźna momentami kreska w Dzieciach Wieloryba, ale za to estetyczna i bardzo świeża wydała mi się szata graficzna w Houseki no Kuni. Doceniam to, jak pięknie można było wykorzystać grafikę komputerową.
Najlepsza muzyka
Darya: Jakoś nic szczególnie nie zapamiętałam. Shoujo Shuumatsu Ryokou, bo miało kilka klimatycznych scen, którym muzyka mocno pomagała.
Dziab: Kekkai Sensen miał ten sam soundtrack co poprzednio, więc to trochę mija się z celem… No to… Cóż… No to może niech będzie ten nieszczęsny Ballroom. Muzyka w połączeniu z tańcem nie trzymała się kupy, ale jako sam soundtrack to był kawał porządnie odwalonej roboty.
Najlepszy opening/ending
Darya: Zarówno opening, jak i ending do Net-juu uważam za bardzo przyjemne.
Dziab: Popieram mocno Dar, ale dla zróżnicowania wskażę jeszcze opening do Inuyashiki. To się bowiem nie zmieniło, że bardzo szanuję MAN WITH A MISSION (i odrobinkę MAPPĘ) za to, co zdołali z tego udziergać.
Najlepsza postać
Darya: Nie, nie będę tutaj wzdychać do moich ulubieńców z Shokugeki… (Alice, Kurokiba i Hayama gdyby ktoś pytał). Większość ekipy z Net-juu bardzo polubiłam, w tym przekochaną główną bohaterkę, czyli MoriMori.
Dziab: Jep, ja również ogromnie szaleję za MoriMori z Net-juu. Gdybym mogła, uznałabym ją za moje astralne zwierzę.
Moje OTP
Darya: Oczywiście te dwie ciepłe kluchy lat 28 i 30 ze swoim gimnazjalnym romansem, które spiknęły się w Net-juu <3 Sakurai x MoriMori OTP!
Dziab: Pozostaje mi tylko przyklasnąć na wybór Net-juu. Miło się oglądało ten dorosły, choć nie do końca dojrzały związek, rodzący się pod koniec już w niezłych bólach… Ale że sama nie jestem lepszą społeczną kluską, więc pewnie rzeczy wybaczam. Jeszcze.
Największe feelsy:
Darya: Czy mogę już wpisać Mahoutsukai no Yome? Te pół sezonu? Jeśli nie, to Net-juu bardzo ruszyło moje kokoro.
Dziab: Jestem okropnie nieczułym widzem, bo mało co nakłoniło mnie do płaczu czy wzruszeń, ale przyznam, że gdzieś w połowie Houseki no Kuni poczułam silne zaskoczenie i niedowierzanie. Nom, ruszyło mnie to.
Największe wtf?!
Darya: Wszystkie fragmenty Dynamic Chords jakie ujrzały moje biedne oczęta.
Dziab: Trump z 11 odcinka Inuyashiki. Myślałam, że ktoś z twórców jednak pójdzie po rozum do głowy. Nie poszedł nikt.
Moje guilty pleasure
Darya: UQ Holder <333 To nie miało mi się prawa podobać aż tak bardzo.
Dziab: Jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości… To ja ich nie mam. Ousama Game, bezkonkurencyjnie, bezapelacyjnie i bezlitośnie.
Największy zawód
Darya: Zawsze i forever Ballroom.
Dziab: Taaaak, Ballroom. Dwa sezony pełne wiary, że animacja tańca wreszcie się poprawi. Czekam na to aż do dziś…
Najlepsza kontynuacja
Darya: Jasnymi momentami tygodnia wciąż był nowy sezon Shokugeki no Souma.
Dziab: Chociaż drugi sezon Kekkai Sensen nie okazał się być niczym szczególnie spójnym, to i tak dostarczył sporo radochy.
Najlepsza nowa seria
Darya: Dylematuję między Net-juu, a Houseki no Kuni, pozwolę sobie więc dać dwa wyróżnienia.
Dziab: Mam trochę podobnie, ale chyba jednak ostatecznie skończę na Houseki no Kuni, ponieważ mocniej mnie zaskoczyło, a bohaterowie zaliczyli większy i fajniejszy progres osobowości.
Trzymajcie się zatem i do zobaczenia w nowym, oby lepszym animcowo 2018 roku!
~Darya&Dziab
PS. Ale, ale! Zanim się rozejdziecie, zostańcie z nami jeszcze przez chwilkę i weźcie udział w naszej ankiecie na najlepszą serię 2017 roku! Tak samo jak w roku ubiegłym, macie możliwość wybrania do pięciu serii (oczywiście można tylko jedną) i zagłosowania na nie w ciągu dwóch tygodni. Za dwa tygodnie bowiem, dokładnie 11 stycznia, pojawi się notka z podsumowaniem roku, w której opublikujemy również wyniki tej zabawy. Zachęcamy do rozsyłania wici o ankiecie po znajomych, bo wygląda na to, że bój tym razem będzie o wiele bardziej krwawy niż w poprzednim razem.
No tak, sezon się kończy, a ja nawet już pokończyłam trochę serii z niego, niesamowite xD
Brr, a weźcie z tym macaniem, nie mam pojęcia, co dokładnie ten gostek Tatarze zrobił z mięśniami, ale, brrr, na samą myśl nadal mi się niedobrze robi ;p Jedno co dobre, to że potem oglądałam (wreszcie) Made in Abyss i kiedy doszłam do krwawienia z oczu mogłam się pocieszać, że przecież już tego dnia widziałam coś znacznie gorszego. Chociaż jakoś wątpię, żeby twórcy chcieli pozostawić właśnie takie wspomnienia z serii na odbiorcach :p
Poza tym Ballroom zapamiętam z tego powodu, że jako pierwsza sportówka evah skłonił mnie do trzymania kciuków, żeby ci „nasi” wzięli i przegrali. W sensie nie „oni są wszyscy taaacy fajni, czemu oni wszyscy nie mogą wygrać?!”, tylko „czemu ten nijaki protag ze swoimi koszmarnymi metaforami o poskramianiu dzikich klaczy wyskakujących z piersi musi mieć plot shielda i wygrać z najbardziej interesującą i lubialną parą, która miała pecha trafić do tej pożal się boru serii?!”. Dziko mnie satysfakcjonuje niska sprzedaż tego anime, tak, wiem, jestem złośliwą bestią ;p
Jako przedstawicielka ludu zachwalającego cieszę się, że Wam też Kamuszki podpasowały ^^ Co prawda nadal jestem dopiero w połowie, ale i tak prawdopodobnie już pozostaną moją drugą ulubioną serią roku i pierwszą jesieni.
Mnie się akurat końcówka Juuni Taisen podobała, nic nadzwyczajnego, ale podchodziłam do tego z założeniem, że to będzie taka tam bezmyślna jatka, więc i tak zaskoczyło mnie na plus. Nawet jakoś polubiłam sporą część uczestników. Co prawda pewnie za miesiąc ledwie kogo z nich będę pamiętać, ale i tak. Jeszcze bardzo mi się podobały w ostatnim odcinku wszystkie alternatywne życzenia Szczurka, co chwila pauzowałam, żeby wszystkie wyłapać.
Pod opinią na temat Kino mogę się podpisać. A pomyśleć, że tak hajpowałam na tę serię ;p Jedno, co bym jeszcze dodała, to jaki gieniuś wpadł na pomysł, żeby Land of Adults dać po Kind Land? xP Już że ten pierwszy prawie na końcu to bym im odpuściła, chociaż uważam, że lepiej byłoby gdyby tak jak w starej wersji był bliżej początku; ale umieszczać origin Kino tuż po historii, która polega w dużej mierze na analogii do tegoż originu, to już naprawdę… Może te owce się postanowiły zemścić i pomieszały im tam w rozkładzie epków ;p Swoją szosą akurat odcinek z owcami chyba najbardziej mi się podobał, może dlatego, że akurat tam brak atmosfery zupełnie nie przeszkadzał.
Wieloryby to dla mnie zawód sezonu, było intrygująco, było ładnie, zapowiadało się świetnie… a potem przyszły mordercze Simy-klauny, grzecznie czekające, aż ludzie skończą ze sobą rozmawiać i przejdą do kolejnej czynności w kolejce („daj się zabić”). I to był ten moment, w którym moje zawieszenie niewiary po-szło!, a wszystkie dotychczasowe mniej lub bardziej drobne wady i potknięcia wypłynęły na powierzchnię i zaczęły domagać się uwagi. A nadal jestem dopiero chyba po trzech epkach, strach się bać, co dalej.
Już chyba na fejsie wspominałam, ale najbardziej w Grze w króla boli mnie, że mangowa wersja tego czegoś została wydana u nas. I mają być też ponoć jakieś dodatki. A istnieje tyle dobrych, niezłych i znośnych mang, które mogłyby wyjść zamiast tego xPP Jedyna dobra rzecz, że chociaż na końcu wszyscy dedli.
Shoujo Shuumatsu mnie też się podobało. Śliczne to, z ładną muzyką, miewa wtf-ne momenty, ale też takie naprawdę świetne, ogółem anime znacznie bardziej udane od nowego Kino no Tabi, co przed premierą uznałabym za herezję. Bohaterki… no, były, nie mogę powiedzieć, żebym zapałała do nich jakimikolwiek uczuciami, ale też nie przeszkadzały. Chętnie zobaczyłabym drugi sezon.
No i wszystkiego najlepszego w nowym roku! :D
PolubieniePolubienie
To co Tatarze zrobili, to się po polsku nazywa chyba odklejaniem kości. Mojej znajomej to kiedyś zrobiono i choć ponoć jest to zdrowe i ostatecznie człowiek czuje się po tym dobrze, najpierw przez kilka dni cierpi katusze D: Ja na pewno nie mam zamiaru się temu poddać…
Ja bardzo często kibicuje przeciwko głównemu boahterowi :P (Najczęściej w Shokugek xD). Akurat tutaj ten progress Tatary jeszcze ma jakieś ręce i nogi, ale fakt, trochę duże to zwycięstwo :<
Ach, musiałabyś zobaczyć mój szaleńczy śmiech, gdy widziałam wyniki sprzedaży pierwszej płyty Ballroom >D Ledwie 1k pokonali (http://www.someanithing.com/7780 tu jest ranking) http://www.someanithing.com/7780 Gamerś pokonało nawet Ballroom :D).
Btw, jak się podobało Made in Abyss?
Chcwała Ci za polecenie kamyczków :D Jak tylko skończę zaległości z tego roku, to zabieram się za mangę, tak bardzo chcę wiedzieć co dalej.
Kurcze, nawet nie wiem co Ci przy reszcie odpisać, tak się wszędzie zgadzamy. Jakie to piękne (i nudne xD). Za tydzień będzie podsumowanie 2017, ciekawe czy wtedy też będziemy takie zgodne.
PolubieniePolubienie
Wait, to nie dość, że chłopak dopiero co od roku tańczy, to jeszcze był podczas finałów cały obolały? Taaak, totalnie kupuję to jego zwycięstwo, tootaaalnie… xDDD
Tak ogólnie w seriach wszelakich czy nawet shounenach to i ja marzę, żeby główny bohater dostał po tyłku, ale w żadnej sportówce mi się to jeszcze nie zdarzyło. Nawet za tych bardziej wnerwiających członków głównego klubu we Free!! koniec końców trzymałam kciuki, chociaż wcześniej chwilami ich chciałam smażyć na wolnym ogniu, a tutaj za takiego Tatarę, który mi w sumie niczym nie wadził, jakoś zupełnie nie miałam ochoty ;p
Hm, z jednej strony nie zachwycam się tą serią aż tak bardzo, jak mam wrażenie spora część fandomu, a fetysze autora są trochę za bardzo widoczne ;P Do tego jak na serię o poznawaniu Otchłani imo tej Otchłani jest zdecydowanie za mało, czasem miałabym ochotę zostawić naszą główną parkę samą sobie i pójść pozwiedzać dany poziom i popaczać na te wszystkie zabójcze i fajne rzeczy, które nam pokazują tylko w przelocie. No i właśnie, Reg i Riko są dla mnie mocno meh, zwłaszcza Riko, chociaż to raczej wina tego, że kiedy fabuła weszła w najciekawsze rejony dziewczyna zaczęła robić za obiekt do ratowania (tudzież dawać okazję autorowi, żeby dać więcej sikania i rozbierania dzieci). Z drugiej strony jednak jest ten klimat, fascynujący świat i tajemnice domagające się odpowiedzi (z jakiegoś powodu najbardziej mnie ciekawi, o co chodzi z tymi chorującymi dziećmi na powierzchni), wątek Nanachi i Mitty trafia prosto w kokoro, a drugi plan z powodzeniem nadrabia za R&R – oczywiście przede wszystkim Nanachi, ale Ouzen też była świetna. Nie jest to moja seria roku, ale sezonu już raczej tak. Mam przeczucie, że sequel może mi się spodobać bardziej, skoro Nanachi wchodzi do głównej obsady, a Riko przestała być (to znaczy mam taką nadzieję) damselą w distresie i będzie mieć większy udział w akcji.
Hm, nie wiem, czy zupełnie zgodne, ale mam wrażenie, że głosowałam w ankiecie na przynajmniej jedną serię, którą i Ty byś dodała do najlepszych w roku ;3
Aaa, a właśnie, tak fokle to zgłaszam reklamacje, że w tym podsumowaniu nie ma wyróżnień specjalnych :c
PolubieniePolubienie
Tatar jest całkiem sympatyczny i ma spoko motywację ;3 Ale faktycznie, gdyby był drugi choćby… Ech, magia shounenów :U To ja już wolę takie Jurki, gdzie przynajmniej od początku wiadomo, że bohater jest w światowej topce i jego dobre wyniki są po prostu zasłużone.
Przy późnym oglądaniu nahajpowanych serii często pojawia się zawód, bo mało co dorównuje pochwałom :U
Cieszę się, że jesteś w fanclubie Nanachi <333 Jej (?) pojawienie się dało serii wiele punktów dodatkowych.
…szczerze powiem, że o nich zapomniałam xD Ale dobrze, że się upominasz, następnym razem będę mieć to na uwadze ;u;
PolubieniePolubienie
Fate/Apo
(Yggbrasil. Ja się trzymam wersji Yggbrasil.) Eh. Jak żeście kiedyś podlinkowały coś od Gigguka, to zerknęłam na jego zapowiedzi sezonu (wtedy letniego) i był kawałek o Fejtach – dość dobrze podsumowuje on to, co ostatecznie myślę, mianowicie – postaci było za dużo. Wróć, nie, nie za dużo. Za dużo, żeby wszystkich rozwinąć, wszystkich pokazać, do wszystkich przekonać. W efekcie… w efekcie nic. Bum. Sieg. Tak, „Sieg” jest dobrym podsumowaniem.
Jest mi też trochę smutno z powodu tego, jak potraktowano Atalantę – uszata i ogoniasta (???!) miłośniczka dzieciątek z kawała baby, która przeżyła wśród Jakże Męskich Argonautów, a kandydatów o swoją rękę goniła z włócznią, i to dosłownie? Okej, wolność interpretacji (patrz król Artur i spółka) no i może jej się potem odmieniło, kto wie, ale mi to jednak nie pasuje. Za to, o dziwo, polubiłam Achillesa, którego mitologicznie miałam za nadętego bubka. Oh well.
Ale generalnie, to ta seria mnie najbardziej zawiodła, nie zodiaki.
P.S. O pomstę do wszelkich niebios wołają suby, na jakie trafiałam, w których miecz „Balmung” figurował jako „Farmunku” ;~;
Houseki no Kuni
Nie oglądałam, ale zewsząd na mnie zerka i jak wy jeszcze polecacie, to kiedyś rzucę na to okiem.
Juuni Taisen
Hm, a mi się podobało. Może temu, że i oczekiwań dużych nie miałam (w zasadzie sprowadzały się li i wyłącznie do „chcę coś ze znakami zodiaku” i kropka) – żeby zaraz trąbić że to arcydzieło to nie, ale przyjemnie mi się oglądało, mimo znajomości kolejności. Jako „plus” (no, powiedzmy) bym chciała zaliczyć, że całą serię trzymany jest antyklimatyczny poziom uśmiercania – w sensie, budowanie napięcia, muzyka, światła, pozy, podświadomie się nastawiam „będą się tłuc!” – a tu sru, trup, tak… tak po prostu. Nie było faworyzowania, że na początku to zabijamy byle szybciej, a potem „ci lepsi” niech mają fajniejsze sceny. Najwięcej dramy było bodaj z szamoczącym się Koniem (biedny, ucięli mu czas na backstory) i z Tygrys, bo trochę pogadali.
Przy okazji aż się zaczęłam też zastanawiać, jak to jest z tym cenzurowaniem w Japonii. Co jakiś czas wypływa, że są jakieś przepisy i temu pół ekranu czarne, no spoko, dura lex sed lex. Ale niezbyt rozumiem, czemu można spokojnie pokazać fruwające głowy i kończyny (hej, bracie Gad numer 1), lewitujący korpus odcięty od nóg i rzeczone nogi stojące obok (hej, bracie Gad numer 2), rozerwanie na strzępy (Królik, można też podciągnąć Owcę/Barana/Kozę/JAKTŁUMACZYŁTAKTŁUMACZYŁ), zżarcie (prawie) żywcem przez ptaki (Dzik i Kogut), ale wychodzi potwór Kaninchensteina i nagle obraz jest przyciemniony, coby za dużo nie pokazać. Łapię, łapię, przepisy. Tylko ciekawa jestem jakie to dokładnie te przepisy, że ta litania była spoko, a pozszywany zombiak już nie.
Kino no Tabi
„o ile nie dojdzie do ostatniego odcinka z latającymi owcami” – …czekaj, co?
Hoozuki no Reitetsu
Też został jeden odcinek jeszcze, ale mniejsza, to nie ma ciągłości fabularnej, tylko jest całościowo epizodyczne. No i w sumie nic nowego nie powiem. „Spoko”. Po prostu. Jak wyjdzie trzeci sezon, to pewnie znów z rozpędu obejrzę, bez wielkiego entuzjazmu ale i bez przymusu.
Na kolejny sezon MahoYome i Garo.
PolubieniePolubienie
Weź, nad Atalantą to nawet nie znając jej prawdziwego backstory płakałam ;/ Strasznie dziwnie ją poprowadzili.
I zgadzam się co Achillesa :D Lubiłam też jego relacje z mistrzem, akurat ten wątek im wyszedł.
W ogóle, było kilka niezłych wątków, ale znikneły pod tą masą postaci… I żeby akurat na „przewodni” wątek wybrać tego nudziarza Siega… >.>
No, Houseki naprawdę jest warte obczajenia – rzadko kiedy zaraz po skończeniu serii, tak bardzo nękało mnie pytanie co będzie dalej :3
Co do cenzury to trudno mi powiedzieć – z tego co wiem, konkretnych praw przy pokazywaniu przemocy nie ma i raczej komitet produkcyjny określa co można zrobić, by nie odstraszyć zbyt wrażliwych widzów…
Latające Owce były jednym z najlepszych wątków w Kino :”D
PolubieniePolubienie
Ja ostatnio prawie w ogóle nie tykam się anime, właściwie od początku roku mam jakiś zastój, za to z japońskimi serialami wróciło ze zdwojoną siłą i nadrabiam poprzedni rok, w którym zamiast dram, wciągałam anime.
Nie oglądałam za bardzo Balrooma anime jeszcze, ale manga ooooo, manga to jest taka dobra, i tak pięknie rysowana, że ooooooo, aż szkoda trochę, że anime nie tak piękne.
PolubieniePolubienie
Ja za to totalnie się zapuściłam z aktorskimi serialami xD Tyle co Doktora Who i Grę o Tron na bieżąco śledziłam.
Ballroom <3 Szkoda tylko, że autorka tak wolno publikuje chaptery :(
PolubieniePolubienie
Jutro siadam do robienia wiedzowki z Houseki no Kuni więc jak macie jakies pomyslowe/wredne pytania to mozecie podrzucac.
PolubieniePolubienie
Jako chemik polecam ci wzory strukturalne wszystkich kamyczków :3
PolubieniePolubienie
Zn2Fe(PO4)2•4H2O
PolubieniePolubienie
w zasadzie nie powinienem komentować bo się zapuściłem i serie leżą odłogiem najdalej zaszedłem z code realize więc ją pochwale za ładne widoki i sympatyczne postacie w tym naszą bohaterkę :) inuyashiki jak pisałem to przy pierwszych wrażeniach ma jeden plus czyli ktoś wreszcie szczerze pokazał czym by się skończyło obdarzenie mocą nerda otaku fana bitewnego shounena ;-P o reszcie się wypowiem jeśli moje nadrabianie ruszy w końcu z kopyta xD Szczęśliwego Nowego Roku niech wam same miłe niespodzianki i dobre zdarzenia przyniesie :)
PolubieniePolubienie
Tobie też szczęśliwego Nowego i dalszego zapału do tak aktywnego komentowania :D
PolubieniePolubienie